Nie pytaj mnie o jutro - to za tysiąc lat
Płyniemy białą łódką w niezbadany czas.
Płyniemy białą łódką w niezbadany czas.
~Lady Pank.
- I co o tym myślisz? - spytałam, po moim dość długim monologu wygłoszonym na ławkach opustoszałej, bełchatowskiej hali.
- Powiem ci, że trochę mnie tym zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się że to się tak rozwinie - powiedział zamyślony pocierając dwoma palcami brodę.
- Ja też nie - odrzekłam bezradna. - Nie mam pojęcia co robić, wszyscy na mnie naciskają, a ja chyba sama nie wiem jak chce by to się zakończyło - dodałam. Poczułam jego dużą dłoń na moim barku.
- Nie martw się. Coś wymyślimy. Jak zawsze - dodawał mi otuchy. - Z tego co mi powiedziałaś to wnioskuję że to jest FWB, no wiesz, friends with benefits - powiedział, a Nawrocki, który już pojawił się na hali, spojrzał w naszym kierunku ze zdziwioną miną. Zapewne rozumiał niektóre wątki naszej rozmowy, bo jego znajomość języka hiszpańskiego nie była najgorsza, ale to teraz mało nas obchodziło. - No czemu tak na mnie patrzysz? - spytał się mnie.
- Migi, kompletnie nie wiem co robić. Z każdej strony to inaczej wygląda. Sama nie wiem po co ja to w ogóle zaczynałam? Po co niszczyłam tą przyjaźń. Jak ja mogłam dopuścić, aby to się przerodziło w taki chory układ?!
- Spokojnie Kinga.
- Ale jak ja mam być spokojna, kiedy nie mam pojęcia co ja robię, a już tym bardziej co będzie dalej - odpowiedziałam jeszcze bardziej bezradna.
- O, hej. Już się za mną stęskniłaś, że tutaj jesteś? - Winiarski usiadł na krześle obok dając mi buziaka.
- Cześć. Oczywiście - odparłam z sarkazmem. - Co tak wcześnie?
- Wcześnie? Za dwie minuty trening - powiedział uśmiechając się, spojrzałam na zegarek założony na lewej ręce.
- Faktycznie, idź się rozgrzewać - ponagliłam go, aby móc swobodnie dokończyć rozmowę z rozgrywającym. Wstał i zaczął okrążać boisko. Spojrzałam w stronę mojego przyjaciela, który również na mnie patrzył.
- No i co ja mam ci powiedzieć?
- Nie wiem. Jak według ciebie powinnam postąpić?
- Powinnaś posłuchać tego co masz tutaj - powiedział wskazując na serce - ewentualnie tego - dodał śmiejąc się i popukał mnie delikatnie po głowie. - Ale tam chyba nic nie ma, więc z tej opcji nie możemy skorzystać - roześmialiśmy się głośno, czym ponownie zwróciliśmy na siebie uwagę trenera.
- Falasca! Rozgrzewaj się! - krzyknął stanowczo. Miguel szybko wstał z krzesła i ostatni raz odwrócił się w moją stronę.
- Daj mu szansę - powiedział uśmiechając się. Spojrzałam na Michała, który rozciągał się po drugiej stronie boiska. Swój wzrok ponownie skupiłam na Hiszpanie.
- Ja się już będę zbierać. Dziękuję ci za wszystko, do zobaczenia - pocałowałam go w policzek i skierowałam się do wyjścia z hali Energia. - Do widzenia! Cześć chłopaki! - krzyknęłam będąc już przy drzwiach. Usłyszałam jak ktoś w biegu zmierzał ku mnie.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytał lustrując mnie wzrokiem.
- Nie wiem. Muszę się teraz przygotować do tego egzaminu. Zapewne dopiero przed wyjazdem.
- Będziesz na meczu? Załatwię ci wejściówkę.
- Dzięki, powinnam się zjawić - odpowiedziałam uśmiechając się. - Muszę już iść, do zobaczenia - pożegnałam się grzecznie i wyszłam z hali, rozmyślając nad tym co powiedział mi mój hiszpański przyjaciel.
Perspektywa Marioli.
Z dnia na dzień Bartek rozpoczynał coraz to cięższe treningi na siłowni, oczywiście w ramach rozsądku i zaleceń Iriny. w mieszkaniu bywał coraz rzadziej, przez co przybywało mi czasu wolnego, który zazwyczaj poświęcałam na nadrabianie zaległości na uczelni. Dzięki uprzejmości mojego kolegi Maćka, dostawałam codziennie e-maile z zapisanymi przez niego notatkami i materiałami, które muszę przerobić. Taka nauka nie była łatwa ale jakoś dawałam radę, choć coraz częściej miałam ochotę wrócić już do ojczyzny, właśnie ze względu na studia, ale również na Kingę. O chorobie jej mamy dowiedziałam się od mojego ojca, który często u nich bywał. Rozmawiałam z moją przyjaciółką, ale ona uparcie twierdziła że daję sobie radę i że tutaj jestem Bartkowi bardziej potrzebna, czego ja nie byłam do końca przekonana. Moja aklimatyzacja w Rosji przebiegła dość sprawnie, co zawdzięczałam Irinie, z którą się zaprzyjaźniłam.- Ta czy ta? - zapytała się mnie blondynka trzymając w rękach dwa wieszaki z sukienkami.
- Czerwona - odparłam z uśmiechem, siedząc na jednej ze sklepowych sof.
- Jakie masz plany na weekend? - spytała się mnie po zapłaceniu za sukienkę.
- Lecimy z Bartkiem na weekend do Polski, nasz przyjaciel ma urodziny i jeszcze zahaczymy o Częstochowę i obejrzymy bój o Superpuchar Polski - odpowiedziałam. - A ty?
- O, jak ci zazdroszczę. Ja chyba spędzę weekend w towarzystwie kota stąpającego po panelach, różowych kapci, szlafroka i kina domowego. Pełen opierdaling - opowiedziała, na co ja się uśmiechnęłam. Iri odwiozła mnie do mieszkania, w drzwiach wejściowych do budynku spotkałam się z Bartkiem.
- Gdzie idziesz? - zapytałam.
- Załatwić prezent urodzinowy dla Miśka. Za niedługo wrócę - oznajmił całując mnie policzek. Gdy byłam już w mieszkaniu postanowiłam że ten czas przeznaczę na czytanie książki, którą dostałam od Ignaczaka. Z jednej z szafek wygrzebałam ową książkę i pogłębiłam się w lekturze.
- Już jestem! - krzyknął zamykając za sobą drzwi.
- I jak? Załatwiłeś wszystko? - spytałam podchodząc do niego.
- Jasne. 2 bilety na tydzień na Teneryfie załatwione - powiedział z szerokim uśmiechem przyciągając mnie do siebie, a ja wtuliłam się w niego.
- Ale im będzie dobrze - powiedziałam przypominając sobie wygrzewanie się w ogrzanym promykami słońca piasku wsłuchując się w szum morza.
- Wiesz, jeśli tylko zechcesz my sobie możemy jakoś pożytecznie zorganizować przerwę świąteczną. Postaram się dać z siebie wszystko w klubie jak już wrócę, to może trener dałby mi trochę wolnego wtedy - złożył propozycję całując mnie w czubek głowy.
- O tak. Nienawidzę zimy - powiedziałam wzdrygając się na samą myśl o mrozie i śniegu padającym prosto w twarz. - To jest bardzo dobry pomysł. Masz jakieś konkretne propozycje?
- Może Karaiby albo Hawaje? - zapytał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Hawaje - odpowiedziałam rozmarzonym głosem.
- Wiedziałam że tak odpowiesz - powiedział, grzebiąc w kieszeni. Po chwili moim oczom ukazały się kolejne dwa bilety. - To też już załatwiłem - dodał z pięciometrowym bananem na jego twarzy. Rzuciłam mu się na szyję z radości. - Spokojnie kotku, możesz mi podziękować odrobinkę inaczej - powiedział zadziornie, zjeżdżając swoimi dłońmi niżej na moje cztery litery.
- Bartek! - zmroziłam go wzrokiem. - Rozmawialiśmy już o tym! - posłusznie lekko się odsunął i pohamował swoje zapędy. - Dziękuje - wyszeptałam na jego ustach, na których po chwili złożyłam pocałunek. - Ile mam ci oddać? - spytałam, gdy już się od siebie oderwaliśmy.
- Nic - powiedział obojętnie Bartosz nurkując w lodówce w poszukiwaniu czegoś do przeżucia.
- Nie żartuj. Przecież nie możesz za mnie płacić - sprzeczałam się.
- Mogę, w końcu jestem twoim chłopakiem. Nawet powinienem - odpowiedział Bartosz wyciągając z lodówki jogurt.
- Możesz za mnie zapłacić w restauracji, ale nie ma mowy żebyś zapłacił za mnie za wakacje - upierałam się przy swojej racji.
- No dobrze, to zróbmy tak, to będzie twój prezent pod choinkę.
- Ale połowę za prezent dla Michała i Kingi muszę ci oddać, bez gadania - stwierdziłam stanowczo.
- Ok. To uregulujemy to później, ale teraz już dość o sprawach finansowych. Chodźmy na spacer - zaproponował.
- Dobrze, daj mi pięć minut - powiedziałam uśmiechnięta. Po chwili spacerowaliśmy już brukowanymi uliczkami po pobliskim parku trzymając się za ręce. Obok nas rozciągał się staw, po którym pływały łabędzie, dokarmiane przez dzieci i starsze małżeństwa. Bartek zatrzymał się pod dużym kasztanem i spojrzał mi prosto w oczy. Czasami wydawało mi się że tego co jest pomiędzy nami nikt nie zdoła zniszczyć. Kochałam Bartka całą sobą, on jest niewątpliwie tym jedynym, tym o którym marzyła każda z nas w wieku sześciu lat, kiedy bawiłyśmy się w księżniczki i oczekiwałyśmy księcia na swoim rumaku w lśniącej zbroi, będącego zawsze w pełnej gotowości by ochronić nas własną piersią. Bartek był takim moim wymarzonym księciem. Z niewinnej przyjaźni rozwinęło się coś pięknego, uczucie które zwycięży wszystko. Dzięki Bartoszowi w końcu mogłam się poczuć prawdziwie kochana taką jaka jestem, bez żadnych kruczków. Byłam jego księżniczką, która czekała na niego cierpliwie.
- Teraz już będzie tylko lepiej - powiedział pewnie, w jego oczach tańczyły małe iskierki, jak zwykle gdy był szczęśliwy. - Wiesz, nigdy nie kochałem nikogo bardziej - dodał nieśmiało, spoglądając w dół. Delikatnie podniosłam jego brodę w górę, tak aby mógł na mnie spojrzeć. Gdu w końcu mi się to udało wspięłam się na palce i nasze twarze oddzielało zaledwie kilka centymetrów.
- Jesteś moim ideałem. Kocham cię jak nikogo innego - wyszeptałam. Słyszałam bicie jego serca, które zawsze przyśpieszało gdy nasze ciała dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na policzku, który delikatnie mnie łaskotał. Chwile później znów złączeni byliśmy pocałunkiem. To był tylko nasz, zamknięty świat, w którym każde z nas czuło się jak w niebie. W którego skład wchodziliśmy wyłącznie my i nasza miłość. I to wystarczało, nie potrzebowaliśmy nic więcej.
- Teraz już będzie tylko lepiej - powiedział pewnie, w jego oczach tańczyły małe iskierki, jak zwykle gdy był szczęśliwy. - Wiesz, nigdy nie kochałem nikogo bardziej - dodał nieśmiało, spoglądając w dół. Delikatnie podniosłam jego brodę w górę, tak aby mógł na mnie spojrzeć. Gdu w końcu mi się to udało wspięłam się na palce i nasze twarze oddzielało zaledwie kilka centymetrów.
- Jesteś moim ideałem. Kocham cię jak nikogo innego - wyszeptałam. Słyszałam bicie jego serca, które zawsze przyśpieszało gdy nasze ciała dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na policzku, który delikatnie mnie łaskotał. Chwile później znów złączeni byliśmy pocałunkiem. To był tylko nasz, zamknięty świat, w którym każde z nas czuło się jak w niebie. W którego skład wchodziliśmy wyłącznie my i nasza miłość. I to wystarczało, nie potrzebowaliśmy nic więcej.
Na lotnisku czekała już na nas Kinga, gdy ją tylko zobaczyłam puściłam się biegiem w jej kierunku. Okropnie za nią tęskniłam, miesiąc rozłąki, niby minął w błyskawicznym tempie, ale dla nas to było jak kilka lat. Wiecznie nie rozłączne, od piaskownicy, gdzie zawarłyśmy nasz 'pakt' na mocy plastikowej łopatki i grabek, spisany szlaczkami na piasku.
- Kinga! - krzyknęłam gdy znajdowałam się już 4 metry od przyjaciółki. Ta odwróciła się momentalnie słysząc mój głos. Rozłożyła ramiona, w których po chwili wylądowałam. Przytuliłam się do niego mocno. - Ale się za tobą stęskniłam! Co u ciebie słychać? Jak mama? - zadałam kilka pytań na raz.
- Ja za tobą również! Wszystko dobrze. Za tydzień pojadę ją odwiedzić. Mój ojciec załatwił jej konsultację, parę dni temu wrócił do Nysy. Mieszkał w twoim pokoju, mam nadzieję że nie jesteś o to zła - powiedziała uśmiechając się niewinnie.
- Pewnie że nie!
- Hej - przywitał się z nią Bartek przytulając ją.
- Cześć olbrzymie - uśmiechnęła się do niego. - Dobra chodźcie, bo mamy mało czasu, odstawimy wasze walizki i musimy już jechać do Częstochowy - oznajmiła prowadząc nas do Miśkowego samochodu. - Kazał mi po was nim przyjechać - wyjaśniła. Po niecałej godzinie drogi byliśmy już w naszym mieszkaniu.
- O, czysto - stwierdziłam gdy rozejrzałam się po mieszkaniu.
- Przecież tu zawsze jest czysto - powiedziała Kinga z szerokim uśmiechem. - No dobra to zostawcie rzeczy, ja się tylko napiję kawy i jedziemy - dodała udając się do kuchni. - Też chcecie?
- Poproszę - powiedziałam i odłożyłam walizki do mojego pokoju. W moje ślady poszedł Bartuś.
- Wieczorem przeniesiemy się do mojego mieszkania - powiedział obejmując mnie od tyłu. Wieczorem to my będziemy zapewne w jakimś klubie oblewać zwycięstwo Skry i może urodziny Michała, chyba że zrobi na to osobną imprezę. Nici z twoich planów - odpowiedziałam wystawiając mu język Wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w drogę do Częstochowy. Gdy już dojechaliśmy bez problemów weszliśmy na halę, pokazując ochroniarzom nasze wejściówki, zajęliśmy miejsca przy stolikach i czekaliśmy na początek meczu. Zawodnicy przywitali się z nami podczas rozgrzewki. Oczywiście od razu przyleciał do nas Krzysiek narzekając jak to się dawno nie widzieliśmy i zapraszał nas do siebie. Jeszcze gorzej było, gdy już się dowiedział że z Bartkiem zostaliśmy parą. Od razu zaczął nam gratulować i chyba oznajmiał to wszystkim swoim klubowym kolegom przeszkadzając im w rozgrzewce. Chciał jeszcze pobiec do pana Magiery, który prowadził dzisiejsze święto Polskiej siatkówki, i oznajmić tą jakże dla niego radosną nowinę przez mikrofon, ale udało nam się odwieść go od tego pomysłu.
- Dobra Igła, już się tak nie ciesz, tylko lepiej się szykuj bo zaraz dostaniecie w dupę - powiedziałam po chwili do libero rzeszowskiej drużyny.
- Chyba kpisz. Szybkie 3:0 i do domu - odparł odchodząc, ponieważ mecz już powoli się zaczynał. Podczas spotkania, które szło po myśli bełchatowskiej drużyny, dziennikarze podchodzili do Bartka, chcąc aby udzielił kilku wywiadów.
- Kinga, a co ona tutaj robi? - zapytałam się przyjaciółki gdy na trybunach dostrzegłam Dagmarę.
- Przywiozła Oliwera - wyjaśniła mi, obserwując wyczyny Mariusza, który co jakiś czas zerkał w naszą stronę. Obawiałam się odrobinę naszej konfrontacji, która raczej była nieunikniona. Tak jak powiedział Ignaczak szybkie 3:0 i do domu. Skra bez najmniejszych problemów i oporów Resoviaków wygrała Superpuchar Polski. Mimo porażki rzeszowscy zawodnicy nadal tryskali optymizmem. Kilka pomeczowych wywiadów udzielonych przez poszczególnych zawodników i rozpoczęły się rozmowy. W oddali dostrzegłam jak Michał podchodzi do Dagmary i bierze od niej Oliwera na ręce. Wymienili kilka zdań, które chyba nie spodobały się brunetce, sądząc po jej wyrazie twarzy. Winiarski od razu przyszedł do nas witając się z nami.
- Cześć Mariola, dałaś sobie radę z Bartoszem? - spytał uśmiechając się, Oli wyrwał mu się z rąk i podbiegł od razu do Kingi, która właśnie rozmawiała ze Zbyszkiem.
- Jakoś dałam radę - odparłam z uśmiechem. - A u ciebie jak? - spytałam lekko szturchając go łokciem.
- Nie jest źle. Jutro jedziemy gdzieś z Kingą i Olim na weekend, tylko jeszcze nie wiem gdzie. Więc dzisiaj będziemy świętować - powiedział. Zaintrygował mnie tą wypowiedzią, Kinga nic nie wspomniała o żadnym wyjeździe.
- Tato, tato! Słyszałeś że jutlo jedziemy w takie jedno supel miejsce?! - mówił podekscytowany potomek Winiarskiego, zaraz za nim podeszli do nas Kinga ze Zbyszkiem.
- Naprawdę? A gdzie jedziemy? - pytał się swojego synka.
- Nie wiem, ale wiem że będzie supeeel! - krzyczał mały i gdzieś pobiegł. Roześmialiśmy się wszyscy i kontynuowaliśmy naszą rozmowę.
- Siema staruszku - przywitał się z Miśkiem Zibi.
- No dobra, dobra. Już mi tak nie przypominajcie, proszę. Poza tym jeszcze mam dwadzieścia osiem lata. To dopiero jutro. Ale już dzisiaj zapraszam was do klubu tutaj w Częstochowie, chyba wasz trener nie będzie miał nic przeciwko - zwrócił się do Kowala, stojącego kilka metrów od nas, on jedynie pokiwał głową na znak że nie ma nic przeciwko. - Świetnie - powiedział zacierając ręce.
- Uwaga, uwaga! Nie rozchodźcie się jeszcze państwo. Mamy jeszcze jedną niespodziankę dla jednego z zawodników. Igła oddaję mikrofon - powiedział pan Magiera.
- Michał, tak to do ciebie, więc się nie chowaj. Chodź tu na środek - Misiek posłusznie wykonał polecenie starszego kolegi z reprezentacji i stanął na środku boiska. - Teraz drodzy państwo odśpiewajmy wszyscy sto lat dla naszego najlepszego przyjmującego, który jutro będzie obchodzić swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. A więc Michał wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia, miłości, nigdy nie byłem w tym dobrym więc po prostu powiem że życzę ci wszystkiego co tylko byś sobie zażyczył, no i może dłuższych wakacji. Sto lat Misiek! - wygłosił swoją mowę Ignaczak, po czym wszyscy obecni odśpiewaliśmy sto lat i inne urodzinowe przyśpiewki solenizantowi, który za wszystko grzecznie podziękował i zaprosił wszystkich zawodników obu drużyn na imprezę. Chłopaki poszli się przebierać a my czekaliśmy na nich przed wyjściem.
- Bartek, tylko masz nie pić za dużo - przestrzegłam go jeszcze przed imprezą. Ostatnimi czasy zbyt często miał promile w krwi.
- No dobra, dzisiaj postaram się być grzeczny - odparł obejmując mnie ramieniem już w dość zimną wrześniową noc. Do klubu dotarliśmy około godziny 22, klub był bardzo stylowo urządzony, było wiele miejsca do tańczenia, co było ogromnym plusem, ponieważ z tymi wielkoludami nie dało się uciec od tańca. Alkohol ograniczony był do minimum, gdyż cała impreza odbywała się pod czujnym okiem trenerów i lekarzy klubowych. Oliwer uparcie twierdził że nie jest zmęczony więc prawie cały czas wywijał na parkiecie, przetańczyłam z nim chyba pięć piosenek, talent niewątpliwie odziedziczył po ojcu. Na wolne piosenki też przyszedł czas, wtedy koło stolików nie siedział nikt i każdy zaczął tańczyć przytulańca. Wyglądało to przekomicznie, więc nie obeszło się przy tym bez masy śmiechu. Cała impreza zakończyła się około drugiej w nocy. Michał wynosił już śpiącego na jego rękach Oliego, który padł już jakąś godzinę temu. Zmęczeni, gdy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu udaliśmy się spać.
- Kinga! - krzyknęłam gdy znajdowałam się już 4 metry od przyjaciółki. Ta odwróciła się momentalnie słysząc mój głos. Rozłożyła ramiona, w których po chwili wylądowałam. Przytuliłam się do niego mocno. - Ale się za tobą stęskniłam! Co u ciebie słychać? Jak mama? - zadałam kilka pytań na raz.
- Ja za tobą również! Wszystko dobrze. Za tydzień pojadę ją odwiedzić. Mój ojciec załatwił jej konsultację, parę dni temu wrócił do Nysy. Mieszkał w twoim pokoju, mam nadzieję że nie jesteś o to zła - powiedziała uśmiechając się niewinnie.
- Pewnie że nie!
- Hej - przywitał się z nią Bartek przytulając ją.
- Cześć olbrzymie - uśmiechnęła się do niego. - Dobra chodźcie, bo mamy mało czasu, odstawimy wasze walizki i musimy już jechać do Częstochowy - oznajmiła prowadząc nas do Miśkowego samochodu. - Kazał mi po was nim przyjechać - wyjaśniła. Po niecałej godzinie drogi byliśmy już w naszym mieszkaniu.
- O, czysto - stwierdziłam gdy rozejrzałam się po mieszkaniu.
- Przecież tu zawsze jest czysto - powiedziała Kinga z szerokim uśmiechem. - No dobra to zostawcie rzeczy, ja się tylko napiję kawy i jedziemy - dodała udając się do kuchni. - Też chcecie?
- Poproszę - powiedziałam i odłożyłam walizki do mojego pokoju. W moje ślady poszedł Bartuś.
- Wieczorem przeniesiemy się do mojego mieszkania - powiedział obejmując mnie od tyłu. Wieczorem to my będziemy zapewne w jakimś klubie oblewać zwycięstwo Skry i może urodziny Michała, chyba że zrobi na to osobną imprezę. Nici z twoich planów - odpowiedziałam wystawiając mu język Wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w drogę do Częstochowy. Gdy już dojechaliśmy bez problemów weszliśmy na halę, pokazując ochroniarzom nasze wejściówki, zajęliśmy miejsca przy stolikach i czekaliśmy na początek meczu. Zawodnicy przywitali się z nami podczas rozgrzewki. Oczywiście od razu przyleciał do nas Krzysiek narzekając jak to się dawno nie widzieliśmy i zapraszał nas do siebie. Jeszcze gorzej było, gdy już się dowiedział że z Bartkiem zostaliśmy parą. Od razu zaczął nam gratulować i chyba oznajmiał to wszystkim swoim klubowym kolegom przeszkadzając im w rozgrzewce. Chciał jeszcze pobiec do pana Magiery, który prowadził dzisiejsze święto Polskiej siatkówki, i oznajmić tą jakże dla niego radosną nowinę przez mikrofon, ale udało nam się odwieść go od tego pomysłu.
- Dobra Igła, już się tak nie ciesz, tylko lepiej się szykuj bo zaraz dostaniecie w dupę - powiedziałam po chwili do libero rzeszowskiej drużyny.
- Chyba kpisz. Szybkie 3:0 i do domu - odparł odchodząc, ponieważ mecz już powoli się zaczynał. Podczas spotkania, które szło po myśli bełchatowskiej drużyny, dziennikarze podchodzili do Bartka, chcąc aby udzielił kilku wywiadów.
- Kinga, a co ona tutaj robi? - zapytałam się przyjaciółki gdy na trybunach dostrzegłam Dagmarę.
- Przywiozła Oliwera - wyjaśniła mi, obserwując wyczyny Mariusza, który co jakiś czas zerkał w naszą stronę. Obawiałam się odrobinę naszej konfrontacji, która raczej była nieunikniona. Tak jak powiedział Ignaczak szybkie 3:0 i do domu. Skra bez najmniejszych problemów i oporów Resoviaków wygrała Superpuchar Polski. Mimo porażki rzeszowscy zawodnicy nadal tryskali optymizmem. Kilka pomeczowych wywiadów udzielonych przez poszczególnych zawodników i rozpoczęły się rozmowy. W oddali dostrzegłam jak Michał podchodzi do Dagmary i bierze od niej Oliwera na ręce. Wymienili kilka zdań, które chyba nie spodobały się brunetce, sądząc po jej wyrazie twarzy. Winiarski od razu przyszedł do nas witając się z nami.
- Cześć Mariola, dałaś sobie radę z Bartoszem? - spytał uśmiechając się, Oli wyrwał mu się z rąk i podbiegł od razu do Kingi, która właśnie rozmawiała ze Zbyszkiem.
- Jakoś dałam radę - odparłam z uśmiechem. - A u ciebie jak? - spytałam lekko szturchając go łokciem.
- Nie jest źle. Jutro jedziemy gdzieś z Kingą i Olim na weekend, tylko jeszcze nie wiem gdzie. Więc dzisiaj będziemy świętować - powiedział. Zaintrygował mnie tą wypowiedzią, Kinga nic nie wspomniała o żadnym wyjeździe.
- Tato, tato! Słyszałeś że jutlo jedziemy w takie jedno supel miejsce?! - mówił podekscytowany potomek Winiarskiego, zaraz za nim podeszli do nas Kinga ze Zbyszkiem.
- Naprawdę? A gdzie jedziemy? - pytał się swojego synka.
- Nie wiem, ale wiem że będzie supeeel! - krzyczał mały i gdzieś pobiegł. Roześmialiśmy się wszyscy i kontynuowaliśmy naszą rozmowę.
- Siema staruszku - przywitał się z Miśkiem Zibi.
- No dobra, dobra. Już mi tak nie przypominajcie, proszę. Poza tym jeszcze mam dwadzieścia osiem lata. To dopiero jutro. Ale już dzisiaj zapraszam was do klubu tutaj w Częstochowie, chyba wasz trener nie będzie miał nic przeciwko - zwrócił się do Kowala, stojącego kilka metrów od nas, on jedynie pokiwał głową na znak że nie ma nic przeciwko. - Świetnie - powiedział zacierając ręce.
- Uwaga, uwaga! Nie rozchodźcie się jeszcze państwo. Mamy jeszcze jedną niespodziankę dla jednego z zawodników. Igła oddaję mikrofon - powiedział pan Magiera.
- Michał, tak to do ciebie, więc się nie chowaj. Chodź tu na środek - Misiek posłusznie wykonał polecenie starszego kolegi z reprezentacji i stanął na środku boiska. - Teraz drodzy państwo odśpiewajmy wszyscy sto lat dla naszego najlepszego przyjmującego, który jutro będzie obchodzić swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. A więc Michał wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia, miłości, nigdy nie byłem w tym dobrym więc po prostu powiem że życzę ci wszystkiego co tylko byś sobie zażyczył, no i może dłuższych wakacji. Sto lat Misiek! - wygłosił swoją mowę Ignaczak, po czym wszyscy obecni odśpiewaliśmy sto lat i inne urodzinowe przyśpiewki solenizantowi, który za wszystko grzecznie podziękował i zaprosił wszystkich zawodników obu drużyn na imprezę. Chłopaki poszli się przebierać a my czekaliśmy na nich przed wyjściem.
- Bartek, tylko masz nie pić za dużo - przestrzegłam go jeszcze przed imprezą. Ostatnimi czasy zbyt często miał promile w krwi.
- No dobra, dzisiaj postaram się być grzeczny - odparł obejmując mnie ramieniem już w dość zimną wrześniową noc. Do klubu dotarliśmy około godziny 22, klub był bardzo stylowo urządzony, było wiele miejsca do tańczenia, co było ogromnym plusem, ponieważ z tymi wielkoludami nie dało się uciec od tańca. Alkohol ograniczony był do minimum, gdyż cała impreza odbywała się pod czujnym okiem trenerów i lekarzy klubowych. Oliwer uparcie twierdził że nie jest zmęczony więc prawie cały czas wywijał na parkiecie, przetańczyłam z nim chyba pięć piosenek, talent niewątpliwie odziedziczył po ojcu. Na wolne piosenki też przyszedł czas, wtedy koło stolików nie siedział nikt i każdy zaczął tańczyć przytulańca. Wyglądało to przekomicznie, więc nie obeszło się przy tym bez masy śmiechu. Cała impreza zakończyła się około drugiej w nocy. Michał wynosił już śpiącego na jego rękach Oliego, który padł już jakąś godzinę temu. Zmęczeni, gdy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu udaliśmy się spać.
Perspektywa Kingi.
Cześć. :]
Ferie=opierdaling. :D To lubimy, nawet bardzo. Taki trochę długi, wiemy że no cóż, talentu nie mamy, więc wybaczcie nam że zamęczamy was naszymi śmieciami. Kiki zapewne teraz zalicza matę na jednym z włoskich stoków narciarskich, więc niech się wypcha że nas nie wzięła ze sobą. Nam z Adą wystarczą 'Wiercholmskie' stoki, co prawda i tak nie mogę jeździć, ale na sankach pozjeżdżać nikt mi nie zabroni. :D Drugi tydzień ferii nie będzie już taki fajny 2 treningi dziennie + rehabilitacja. Postanowienie na ferie: postarać się nie zabić. Wierzymy że będzie dobrze. :D Grzejcie się kochane, buziaki! :*. Do następnego, który być może pojawi się jeszcze w przyszłym tygodniu, ale nic nie obiecujemy.
PS. Jeżeli czytacie to komentujcie. Zachęca nas to do dalszej pracy. Dodawajcie wasze opinie te dobre jaki i złe. Jeżeli coś wam się nie podoba to prosimy także o słowa krytyki, postaramy się to naprawić. :)
ODCZARUJMY NASZĄ SKRĘ! :(
Wyjechaliśmy bardzo wcześnie, nie budząc Marioli i Bartka, napisałam im kartkę informując ich o wyjeździe i planowanym powrocie. Oliwer, zmęczony wczorajszą imprezą spał całą drogę. Michał podobnie. Po niecałych sześciu godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy zobaczyłam dobrze znane mi z dzieciństwa jezioro Solińskie.
- Śpiochy, już jesteśmy prawie na miejscu - powiedziałam, delikatnie szturchając Michała siedząc po mojej prawej stronie.
- Tak szybko? - spytał zaspanym głosem.
- Jechaliśmy sześć godzin.
- Tak dużo? - zapytał zaskoczony. - Chyba musiałem zasnąć.
- Spałeś prawie całą drogę - oznajmiłam.
- Śpiochy, już jesteśmy prawie na miejscu - powiedziałam, delikatnie szturchając Michała siedząc po mojej prawej stronie.
- Tak szybko? - spytał zaspanym głosem.
- Jechaliśmy sześć godzin.
- Tak dużo? - zapytał zaskoczony. - Chyba musiałem zasnąć.
- Spałeś prawie całą drogę - oznajmiłam.
- Aha. Przepraszam cię, powinienem cię zmienić w połowie, żebyś mogła odpocząć. Trzeba było mnie obudzić - powiedział uśmiechając się ciepło.
- Przecież nic się nie stało. Ważne że dojechaliśmy bez żadnych nieplanowanych atrakcji. Dobra, wysiadamy - powiedziałam, kiedy dojechaliśmy do drewnianego domku, znajdującego się nad jeziorem. - Oli - starałam się obudzić chłopca śpiącego jeszcze w foteliku. Mały otworzył lekko oczy i przeciągnął się leniwie.
- Co się stało? - spytał ospale.
- Już dojechaliśmy skarbie. Wysiadaj - powiedziałam wyciągając go z samochodu. Olik momentalnie się ożywił i już biegał po trawniku wokół domku.
- Ładnie tutaj - stwierdził Misiek, opierając ręce na biodrach i obserwując widoki.
- Ślicznie - dodał Oliwer. - Widzisz Kinga, już umiem mówić ś,ć,cz ale jeszcze ni umiem mówić l - powiedział dumnie. - Mamusia zapisała mnie na takie zajęcia i ćwiczę z takim panem.
- Brawo kochanie. R też się niedługo nauczysz mówić, nie martw się - odrzekłam czochrając jego włosy. - Ale nam się udało z pogodą, powiedziałam ściągając bluzę. Idealnie. Może nawet będzie można trochę popływać - stwierdziłam wyciągając torby z bagażnika. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam domek. Oliwer od razu wbiegł do środka i zaczął myszkować po wszystkich pokojach. - Dobra, to co chcecie porobić? - spytałam entuzjastycznie siadając na sofie.
- Jeść! - odpowiedzieli zgodnie. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam kanapki z torby. Od razu pochłonęli wszystko i przebrali się w bardziej letnie ubrania.
- Pójdziemy na lody? - spytał Oli robiąc minę bezdomnego psa.
- Jasne. A zaraz po tym popływamy żaglówką, co wy na to? - zaproponowałam ochoczo. Chłopaki bez wahania się zgodzili więc poszliśmy na nogach do sklepu. Następnie z lodami powędrowaliśmy do miejsca, gdzie uczyłam się żaglować. Śmiało weszłam na terytorium klubu.
- Dzień dobry! - przywitałam się ze starszym już mężczyzną z siwymi wąsami, który wszystkiego mnie nauczył. Podszedł do nas bliżej i po dłuższej chwili przyglądania się nam, rozpoznał moją twarz.
- Kinga! Nie poznałem cię! Jak ty już wyrosłaś! Boże, pamiętam jak jeszcze tutaj uczyłaś się pływać. Ile to już lat minęło.. - zaczął pan Ryszard. Zmarszczki na jego twarzy dodawały mu kilka lat, ale świadczyły zarówno o jego doświadczeniu. Kapitan spojrzał na moich pozostałych kompanów. - Witam pana - zwrócił się do Michała i podał mu dłoń, którą Michał lekko potrząsnął. - Dzień dobry mały żeglarzu - zwrócił się do Olika.
- Ahoj! - krzyknął mały i ukazał szereg białych zębów. Stary mężczyzna zaśmiał się ochryple.
- Pewnie przyszłaś wypożyczyć łódkę, tak? - odgadnął moje intencje. - Mycha, Jack i Namaste są przycumowane do kei. Bierz którą chcesz - dodał uśmiechając się do mnie.
- Dziękuje bardzo - podziękowałam grzecznie i zeszłam do po schodkach na brzeg.
- Którą weźmiemy? - zapytał się mnie młody Winiarski.
- Moją ulubioną - odparłam i weszłam na pomost. Podeszłam do żółto-zielonej omegi i pokazałam ją mężczyznom. - Namaste. Już trochę stara, ale jestem pewna że coś wyciśnie - powiedziałam klepiąc dziób łodzi. - Pamiętam jak zdawałam na niej patent. Dobra ja ją przygotuję, a wy poczekajcie - stwierdziłam po chwili namysłu. Przygotowanie jej do pełnej gotowości zajęło mi zaledwie pięć minut. Wyszłam z powrotem na keje i kazałam ustawić im się w szeregu.
- No to załoga, gotowi? - zapytałam z entuzjazmem.
- Taak! - odkrzyknęli jednogłośnie
- To wskakujcie - powiedziałam. - Ok, to teraz kilka zasad, żebyśmy się nie zabili. Słuchacie się mnie i wykonujecie moje polecenia, nie krzyczymy i nie wyskakujemy za burtę, ok? - zapytałam, a moi kompani przytaknęli na zadane pytanie. - To teraz przydzielimy funkcję. Oli ty będziesz.. - zamyśliłam się.
- Twoim zastępcą! - stwierdził mały i wypiął dumnie pierś.
- Dobrze. A ty Michał będziesz..
- Tata będzie majtkiem! - dokończył ponownie Oliwer. Miśkowi chyba nie spodobała się jego posada, ale ja przyjęłam pomysł chłopca z entuzjazmem. - Dobla, luszajmy! - na te słowa wybrałam żagle i pokierowałam nas tak aby sprawnie wypłynąć z zatoki. Postawiłam dwa żagle, więc przydzieliłam Michałowi pracę przy foku.
- Prawy foka szot wybieraj - podałam komendę. Michał odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie zagubionym spojrzeniem. - Pociągnij ten sznurek po prawej, tak żeby ci żagiel nie łopotał - wyjaśniłam mu.
- Płyńmy szybciej! - powiedział Oliwer, któremu żeglowanie najwidoczniej bardzo się spodobało. Na te słowa od razu wybrałam więcej żagiel i podostrzyłam nasz kurs. - Łiii! - krzyczał Oli.
- Do czego służą te pasy? - zapytał Michał, wskazując na pasy balastowe.
- Zakłada się za nie nogi, aby nie wypaść podczas balastowania - wytłumaczyłam. Misiek założył nogi i delikatnie się wychylił.
- Tak się balastuje? - spytał zza burty.
- Tak - powiedziałam uśmiechając się do niego, wybrałam jeszcze bardziej żagiel, kiedy akurat zawiał mocniej wiatr, łódka się bardziej przechyliła i jeden członek mojej załogi wypadł. - Tylko balastuje się zawsze na nawietrznej burcie! - krzyknęłam jeszcze do niego tak aby usłyszał. Razem z Olim zaczęliśmy się głośno śmiać z zaistniałej sytuacji. Zrobiłam zwrot przez rufę i podpłynęłam do Michała, aby zabrać go z powrotem na pokład Namaste. Z pomocą Olika jakoś zdołaliśmy go wyłowić.
- Dobrze że miałeś kamizelkę - powiedziałam tłumiąc śmiech. Był cały mokry i lekko poddenerwowany. Oliwer za to nie hamował się przed niczym i w najlepsze śmiał się ze swojego rodzica.
- Bardzo śmieszne synku, zobaczymy czy będziesz się tak samo śmiał jak cię wrzucę do wody - powiedział podnosząc go do góry.
- Aa! Kinga, ratuj! - krzyczał wierzgając nóżkami. Teraz to Michał się śmiał, a Oli już nie był wcale taki radosny.
- Dobra spokój chłopaki. Płyniemy na obiad - powiedziałam po czym popłynęłam do brzegu, z którego moglibyśmy się udać do pobliskiej restauracji. Zacumowałam omegę i wyszliśmy do góry do restauracji, w której zjedliśmy ciepły posiłek. - Co chcecie jeszcze dzisiaj robić? - zapytałam się ich.
- Popływać! - poddał pomysł młody Winiarski, który z Michałem chętnie zaakceptowaliśmy. Wróciliśmy na pokład omegi i popłynęliśmy do zatoki w której znajdowała się moja działa. Przybiliśmy do brzegu i chłopaki od razu pobiegli przebrać się w stroje kąpielowe. - Ej, tylko do wody wejdźcie dopiero jak minie godzina od jedzenia - przestrzegłam ich gdy biegli z powrotem na brzeg. Stwierdzili że dla zabicia tego czasu wezmą piłkę i poodbijają. Oliwer, jak na swój wiek, odbijał rewelacyjnie, miło było popatrzeć na tę dwójkę. Michał był świetnym ojcem, a Oli genialnym dzieckiem. Gdy również byłam już ubrana w strój przyłączyłam się do niech i razem odbijaliśmy jeszcze przez 15 minut. Później Michał nadmuchał motylki dla Oliwera i byliśmy gotowi do pływania. Oliwer wbiegł do wody od razu i zaczął pływać pieskiem. Michał poszedł w jego ślady i gdy byli już całkiem zamoczeni zaczęli mnie wołać, abym szybciej dołączyła do nich. Powoli zaczęłam schładzać mój organizm, stopniowo wchodząc do wody, lecz gdy byłam po kolana w wodzie, chłopacy zaczęli mnie chlapać i rozpętała się istna wojna pomiędzy nami, która zakończyła się remisem. Popływaliśmy chwilę i poszliśmy się osuszyć, rozłożyłam koc na trawie, na którym się następnie położyłam, aby złapać jeszcze trochę promieni słonecznych. Winiarscy rzucali fresbie, a ja czytając książkę opalałam się, delektując się cudowną pogodą. Po pewnym czasie chłopakom znudziły się różne zabawy i ponownie zaczęli mnie męczyć.
- Kingaa, nudzi mi się, co lobimy? - pytał Oli wiercąc się koło mnie na kocu.
- A co chciałbyś porobić? - spytałam się małego patrząc na niego przez palce, aby słońce nie raziło mnie w oczy.
- No nie wiem, a może połowimy lyby! - zaproponował i zerwał się na równe nogi. - W jednym z pokoi widziałem wędki. Przyniosę - zadeklarował się i zniknął w domku.
- Tylko uważaj, bo to wędki mojego taty! - krzyknęłam, ale chyba już mnie nie słyszał. Jego miejsce na kocu zajął Michał, który zaczął wodzić palcem po moim brzuchu. - Nudzi ci się? - spytałam otwierając jedno oko.
- Troszeczkę - odparł całując mnie w obojczyk, wsparł się na łokciach i zaczął wodzić swoimi wargami po mojej szyji.
- Zasłaniasz mi słońce! - powiedziałam lekko go odpychając. Ten jednak się nie zraził i zaczął się bawić sznurkiem od kolnej części mojego stroju kąpielowego.
- Mam wędki! - Oli przyczłapał do nasz ze sprzętem wędkarskim i położył wszystko koło nas. - Idziemy? - spytał ubierając słomiany kapelusz, który należał do mojej mamy. Razem z Miśkiem podnieśliśmy się z koca i ruszyliśmy za małym wędkarzem. - Wydaję mi się że tutaj będą blać! - powiedział rozkładając krzesełko i parasol przy brzegu. - Dobla, to telaz trzeba założyć przynętę - powiedział grzebiąc w torbie. Po chwili wyciągnął z niej jakieś robaki, na których sam widok się wzdrygnęłam. - Kinga założysz mi lobaka na haczyk? - spytał wyciągając w moim kierunku pudełko z wstrętnymi robalami.
- Weź mi to stąd! Ble! - skrzywiłam się. - Tata ci założy - Misiek zmroził mnie wzrokiem i po paru próbach założył robaka na haczyk.
- No to telaz zarzucam - powiedział i wziął wielki rozmach i rzucił. Coś ukuło mnie w tyłek i lekko pociągnęło, więc jak się domyśliłam Oli musiał mnie zachaczyć i haczyk musiał się wbić w mój tyłek.
- Ała! Wbiłeś mi haczyk w tyłek - powiedziałam próbując się odhaczyć.
- Złowiłem niezłą lybę - podsumował to Oli po czym dwaj mężczyźni wybuchli śmiechem, a ja nie potrafiłam się uporać z tym haczykiem.
- Daj pomogę ci - zaoferował się Misiek i już po chwili haczyk pod odczepiony. - Synku może te ryby to jednak nie najlepszy pomysł - powiedział Michał zbierając sprzęt.
- Masz lację tato. Popływajmy jeszcze Namaste! - odrzekł Oliwer. Po kilkunastu minutach znowu łapaliśmy wiatr w żagle pływając po jeziorze Solińskim. Popłynęliśmy trochę dalej, aby zobaczyć zaporę w Solinie i wyspę zajęczą. Po dwóch godzinach pływania z powrotem byliśmy u pana Rysia.
- I jak się wam pływało? Nie wieje dziś za mocno, więc chyba było spokojnie, prawda? - zapytał poprawiając okulary.
- Tak, było bardzo miło. Dziękujemy za wypożyczenie.
- Ależ nie ma za co, przecież wiesz że jeśli tylko będziesz chciała możemy ci dać Namaste - powiedział uśmiechając się do mnie ciepło. - A ty mały wilku morski, jak ci się podobało?
- Było ekstla! - przyznał uradowany Oliwer.
- Moglibyśmy go tutaj u pana zostawić na chwilkę, my skoczylibyśmy do sklepu? - spytałam kapitana.
- Nie ma problemu - powiedział siwy mężczyzna i wziął ze sobą Olika do stołu, który znajdował się pod drzewem. My udaliśmy się do sklepu, aby kupić potrzebne produkty na dzisiejszy wieczór, aby móc jakoś świętować to święto. Z siatkami pełnymi zakupów wróciliśmy po małego.
- Kinga patrz, co zlobiłem z panem Lysiem! - pokazał mi małą kotwiczkę uplecioną ze sznurków.
- Śliczna szkrabie, teraz chodź, wracamy już na działkę. Dziękujemy panu bardzo - podziękowaliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną do domku. Poprosiłam chłopaków aby nazbierali jakichś gałązek na ognisko, aby w tym czasie móc wszystko przygotować.
- Przecież nic się nie stało. Ważne że dojechaliśmy bez żadnych nieplanowanych atrakcji. Dobra, wysiadamy - powiedziałam, kiedy dojechaliśmy do drewnianego domku, znajdującego się nad jeziorem. - Oli - starałam się obudzić chłopca śpiącego jeszcze w foteliku. Mały otworzył lekko oczy i przeciągnął się leniwie.
- Co się stało? - spytał ospale.
- Już dojechaliśmy skarbie. Wysiadaj - powiedziałam wyciągając go z samochodu. Olik momentalnie się ożywił i już biegał po trawniku wokół domku.
- Ładnie tutaj - stwierdził Misiek, opierając ręce na biodrach i obserwując widoki.
- Ślicznie - dodał Oliwer. - Widzisz Kinga, już umiem mówić ś,ć,cz ale jeszcze ni umiem mówić l - powiedział dumnie. - Mamusia zapisała mnie na takie zajęcia i ćwiczę z takim panem.
- Brawo kochanie. R też się niedługo nauczysz mówić, nie martw się - odrzekłam czochrając jego włosy. - Ale nam się udało z pogodą, powiedziałam ściągając bluzę. Idealnie. Może nawet będzie można trochę popływać - stwierdziłam wyciągając torby z bagażnika. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam domek. Oliwer od razu wbiegł do środka i zaczął myszkować po wszystkich pokojach. - Dobra, to co chcecie porobić? - spytałam entuzjastycznie siadając na sofie.
- Jeść! - odpowiedzieli zgodnie. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam kanapki z torby. Od razu pochłonęli wszystko i przebrali się w bardziej letnie ubrania.
- Pójdziemy na lody? - spytał Oli robiąc minę bezdomnego psa.
- Jasne. A zaraz po tym popływamy żaglówką, co wy na to? - zaproponowałam ochoczo. Chłopaki bez wahania się zgodzili więc poszliśmy na nogach do sklepu. Następnie z lodami powędrowaliśmy do miejsca, gdzie uczyłam się żaglować. Śmiało weszłam na terytorium klubu.
- Dzień dobry! - przywitałam się ze starszym już mężczyzną z siwymi wąsami, który wszystkiego mnie nauczył. Podszedł do nas bliżej i po dłuższej chwili przyglądania się nam, rozpoznał moją twarz.
- Kinga! Nie poznałem cię! Jak ty już wyrosłaś! Boże, pamiętam jak jeszcze tutaj uczyłaś się pływać. Ile to już lat minęło.. - zaczął pan Ryszard. Zmarszczki na jego twarzy dodawały mu kilka lat, ale świadczyły zarówno o jego doświadczeniu. Kapitan spojrzał na moich pozostałych kompanów. - Witam pana - zwrócił się do Michała i podał mu dłoń, którą Michał lekko potrząsnął. - Dzień dobry mały żeglarzu - zwrócił się do Olika.
- Ahoj! - krzyknął mały i ukazał szereg białych zębów. Stary mężczyzna zaśmiał się ochryple.
- Pewnie przyszłaś wypożyczyć łódkę, tak? - odgadnął moje intencje. - Mycha, Jack i Namaste są przycumowane do kei. Bierz którą chcesz - dodał uśmiechając się do mnie.
- Dziękuje bardzo - podziękowałam grzecznie i zeszłam do po schodkach na brzeg.
- Którą weźmiemy? - zapytał się mnie młody Winiarski.
- Moją ulubioną - odparłam i weszłam na pomost. Podeszłam do żółto-zielonej omegi i pokazałam ją mężczyznom. - Namaste. Już trochę stara, ale jestem pewna że coś wyciśnie - powiedziałam klepiąc dziób łodzi. - Pamiętam jak zdawałam na niej patent. Dobra ja ją przygotuję, a wy poczekajcie - stwierdziłam po chwili namysłu. Przygotowanie jej do pełnej gotowości zajęło mi zaledwie pięć minut. Wyszłam z powrotem na keje i kazałam ustawić im się w szeregu.
- No to załoga, gotowi? - zapytałam z entuzjazmem.
- Taak! - odkrzyknęli jednogłośnie
- To wskakujcie - powiedziałam. - Ok, to teraz kilka zasad, żebyśmy się nie zabili. Słuchacie się mnie i wykonujecie moje polecenia, nie krzyczymy i nie wyskakujemy za burtę, ok? - zapytałam, a moi kompani przytaknęli na zadane pytanie. - To teraz przydzielimy funkcję. Oli ty będziesz.. - zamyśliłam się.
- Twoim zastępcą! - stwierdził mały i wypiął dumnie pierś.
- Dobrze. A ty Michał będziesz..
- Tata będzie majtkiem! - dokończył ponownie Oliwer. Miśkowi chyba nie spodobała się jego posada, ale ja przyjęłam pomysł chłopca z entuzjazmem. - Dobla, luszajmy! - na te słowa wybrałam żagle i pokierowałam nas tak aby sprawnie wypłynąć z zatoki. Postawiłam dwa żagle, więc przydzieliłam Michałowi pracę przy foku.
- Prawy foka szot wybieraj - podałam komendę. Michał odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie zagubionym spojrzeniem. - Pociągnij ten sznurek po prawej, tak żeby ci żagiel nie łopotał - wyjaśniłam mu.
- Płyńmy szybciej! - powiedział Oliwer, któremu żeglowanie najwidoczniej bardzo się spodobało. Na te słowa od razu wybrałam więcej żagiel i podostrzyłam nasz kurs. - Łiii! - krzyczał Oli.
- Do czego służą te pasy? - zapytał Michał, wskazując na pasy balastowe.
- Zakłada się za nie nogi, aby nie wypaść podczas balastowania - wytłumaczyłam. Misiek założył nogi i delikatnie się wychylił.
- Tak się balastuje? - spytał zza burty.
- Tak - powiedziałam uśmiechając się do niego, wybrałam jeszcze bardziej żagiel, kiedy akurat zawiał mocniej wiatr, łódka się bardziej przechyliła i jeden członek mojej załogi wypadł. - Tylko balastuje się zawsze na nawietrznej burcie! - krzyknęłam jeszcze do niego tak aby usłyszał. Razem z Olim zaczęliśmy się głośno śmiać z zaistniałej sytuacji. Zrobiłam zwrot przez rufę i podpłynęłam do Michała, aby zabrać go z powrotem na pokład Namaste. Z pomocą Olika jakoś zdołaliśmy go wyłowić.
- Dobrze że miałeś kamizelkę - powiedziałam tłumiąc śmiech. Był cały mokry i lekko poddenerwowany. Oliwer za to nie hamował się przed niczym i w najlepsze śmiał się ze swojego rodzica.
- Bardzo śmieszne synku, zobaczymy czy będziesz się tak samo śmiał jak cię wrzucę do wody - powiedział podnosząc go do góry.
- Aa! Kinga, ratuj! - krzyczał wierzgając nóżkami. Teraz to Michał się śmiał, a Oli już nie był wcale taki radosny.
- Dobra spokój chłopaki. Płyniemy na obiad - powiedziałam po czym popłynęłam do brzegu, z którego moglibyśmy się udać do pobliskiej restauracji. Zacumowałam omegę i wyszliśmy do góry do restauracji, w której zjedliśmy ciepły posiłek. - Co chcecie jeszcze dzisiaj robić? - zapytałam się ich.
- Popływać! - poddał pomysł młody Winiarski, który z Michałem chętnie zaakceptowaliśmy. Wróciliśmy na pokład omegi i popłynęliśmy do zatoki w której znajdowała się moja działa. Przybiliśmy do brzegu i chłopaki od razu pobiegli przebrać się w stroje kąpielowe. - Ej, tylko do wody wejdźcie dopiero jak minie godzina od jedzenia - przestrzegłam ich gdy biegli z powrotem na brzeg. Stwierdzili że dla zabicia tego czasu wezmą piłkę i poodbijają. Oliwer, jak na swój wiek, odbijał rewelacyjnie, miło było popatrzeć na tę dwójkę. Michał był świetnym ojcem, a Oli genialnym dzieckiem. Gdy również byłam już ubrana w strój przyłączyłam się do niech i razem odbijaliśmy jeszcze przez 15 minut. Później Michał nadmuchał motylki dla Oliwera i byliśmy gotowi do pływania. Oliwer wbiegł do wody od razu i zaczął pływać pieskiem. Michał poszedł w jego ślady i gdy byli już całkiem zamoczeni zaczęli mnie wołać, abym szybciej dołączyła do nich. Powoli zaczęłam schładzać mój organizm, stopniowo wchodząc do wody, lecz gdy byłam po kolana w wodzie, chłopacy zaczęli mnie chlapać i rozpętała się istna wojna pomiędzy nami, która zakończyła się remisem. Popływaliśmy chwilę i poszliśmy się osuszyć, rozłożyłam koc na trawie, na którym się następnie położyłam, aby złapać jeszcze trochę promieni słonecznych. Winiarscy rzucali fresbie, a ja czytając książkę opalałam się, delektując się cudowną pogodą. Po pewnym czasie chłopakom znudziły się różne zabawy i ponownie zaczęli mnie męczyć.
- Kingaa, nudzi mi się, co lobimy? - pytał Oli wiercąc się koło mnie na kocu.
- A co chciałbyś porobić? - spytałam się małego patrząc na niego przez palce, aby słońce nie raziło mnie w oczy.
- No nie wiem, a może połowimy lyby! - zaproponował i zerwał się na równe nogi. - W jednym z pokoi widziałem wędki. Przyniosę - zadeklarował się i zniknął w domku.
- Tylko uważaj, bo to wędki mojego taty! - krzyknęłam, ale chyba już mnie nie słyszał. Jego miejsce na kocu zajął Michał, który zaczął wodzić palcem po moim brzuchu. - Nudzi ci się? - spytałam otwierając jedno oko.
- Troszeczkę - odparł całując mnie w obojczyk, wsparł się na łokciach i zaczął wodzić swoimi wargami po mojej szyji.
- Zasłaniasz mi słońce! - powiedziałam lekko go odpychając. Ten jednak się nie zraził i zaczął się bawić sznurkiem od kolnej części mojego stroju kąpielowego.
- Mam wędki! - Oli przyczłapał do nasz ze sprzętem wędkarskim i położył wszystko koło nas. - Idziemy? - spytał ubierając słomiany kapelusz, który należał do mojej mamy. Razem z Miśkiem podnieśliśmy się z koca i ruszyliśmy za małym wędkarzem. - Wydaję mi się że tutaj będą blać! - powiedział rozkładając krzesełko i parasol przy brzegu. - Dobla, to telaz trzeba założyć przynętę - powiedział grzebiąc w torbie. Po chwili wyciągnął z niej jakieś robaki, na których sam widok się wzdrygnęłam. - Kinga założysz mi lobaka na haczyk? - spytał wyciągając w moim kierunku pudełko z wstrętnymi robalami.
- Weź mi to stąd! Ble! - skrzywiłam się. - Tata ci założy - Misiek zmroził mnie wzrokiem i po paru próbach założył robaka na haczyk.
- No to telaz zarzucam - powiedział i wziął wielki rozmach i rzucił. Coś ukuło mnie w tyłek i lekko pociągnęło, więc jak się domyśliłam Oli musiał mnie zachaczyć i haczyk musiał się wbić w mój tyłek.
- Ała! Wbiłeś mi haczyk w tyłek - powiedziałam próbując się odhaczyć.
- Złowiłem niezłą lybę - podsumował to Oli po czym dwaj mężczyźni wybuchli śmiechem, a ja nie potrafiłam się uporać z tym haczykiem.
- Daj pomogę ci - zaoferował się Misiek i już po chwili haczyk pod odczepiony. - Synku może te ryby to jednak nie najlepszy pomysł - powiedział Michał zbierając sprzęt.
- Masz lację tato. Popływajmy jeszcze Namaste! - odrzekł Oliwer. Po kilkunastu minutach znowu łapaliśmy wiatr w żagle pływając po jeziorze Solińskim. Popłynęliśmy trochę dalej, aby zobaczyć zaporę w Solinie i wyspę zajęczą. Po dwóch godzinach pływania z powrotem byliśmy u pana Rysia.
- I jak się wam pływało? Nie wieje dziś za mocno, więc chyba było spokojnie, prawda? - zapytał poprawiając okulary.
- Tak, było bardzo miło. Dziękujemy za wypożyczenie.
- Ależ nie ma za co, przecież wiesz że jeśli tylko będziesz chciała możemy ci dać Namaste - powiedział uśmiechając się do mnie ciepło. - A ty mały wilku morski, jak ci się podobało?
- Było ekstla! - przyznał uradowany Oliwer.
- Moglibyśmy go tutaj u pana zostawić na chwilkę, my skoczylibyśmy do sklepu? - spytałam kapitana.
- Nie ma problemu - powiedział siwy mężczyzna i wziął ze sobą Olika do stołu, który znajdował się pod drzewem. My udaliśmy się do sklepu, aby kupić potrzebne produkty na dzisiejszy wieczór, aby móc jakoś świętować to święto. Z siatkami pełnymi zakupów wróciliśmy po małego.
- Kinga patrz, co zlobiłem z panem Lysiem! - pokazał mi małą kotwiczkę uplecioną ze sznurków.
- Śliczna szkrabie, teraz chodź, wracamy już na działkę. Dziękujemy panu bardzo - podziękowaliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną do domku. Poprosiłam chłopaków aby nazbierali jakichś gałązek na ognisko, aby w tym czasie móc wszystko przygotować.
Cześć. :]
Ferie=opierdaling. :D To lubimy, nawet bardzo. Taki trochę długi, wiemy że no cóż, talentu nie mamy, więc wybaczcie nam że zamęczamy was naszymi śmieciami. Kiki zapewne teraz zalicza matę na jednym z włoskich stoków narciarskich, więc niech się wypcha że nas nie wzięła ze sobą. Nam z Adą wystarczą 'Wiercholmskie' stoki, co prawda i tak nie mogę jeździć, ale na sankach pozjeżdżać nikt mi nie zabroni. :D Drugi tydzień ferii nie będzie już taki fajny 2 treningi dziennie + rehabilitacja. Postanowienie na ferie: postarać się nie zabić. Wierzymy że będzie dobrze. :D Grzejcie się kochane, buziaki! :*. Do następnego, który być może pojawi się jeszcze w przyszłym tygodniu, ale nic nie obiecujemy.
PS. Jeżeli czytacie to komentujcie. Zachęca nas to do dalszej pracy. Dodawajcie wasze opinie te dobre jaki i złe. Jeżeli coś wam się nie podoba to prosimy także o słowa krytyki, postaramy się to naprawić. :)
ODCZARUJMY NASZĄ SKRĘ! :(