sobota, 19 stycznia 2013

16. Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości.

 Nie pytaj mnie o jutro - to za tysiąc lat
Płyniemy białą łódką w niezbadany czas.
~Lady Pank.
  
Długo zastanawiałam się czy mu o tym powiedzieć, czy obarczać go kolejnymi moimi problemami, choć wiedziałam że nikt inny nie będzie potrafił pomóc mi równie skutecznie jak on. Sam deklarował się że będzie mnie zawsze wspierał i będę mogła na niego liczyć w każdej sytuacji. Był moim prawdziwym przyjacielem, którego nikt nie potrafiłby zastąpić. Jak dla mnie był bezkonkurencyjnie niezastąpiony.
- I co o tym myślisz? - spytałam, po moim dość długim monologu wygłoszonym na ławkach opustoszałej, bełchatowskiej hali.
- Powiem ci, że trochę mnie tym zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się że to się tak rozwinie - powiedział zamyślony pocierając dwoma palcami brodę.
- Ja też nie - odrzekłam bezradna. - Nie mam pojęcia co robić, wszyscy na mnie naciskają, a ja chyba sama nie wiem jak chce by to się zakończyło - dodałam. Poczułam jego dużą dłoń na moim barku.
- Nie martw się. Coś wymyślimy. Jak zawsze - dodawał mi otuchy. - Z tego co mi powiedziałaś to wnioskuję że to jest FWB, no wiesz, friends with benefits - powiedział, a Nawrocki, który już pojawił się na hali, spojrzał w naszym kierunku ze zdziwioną miną. Zapewne rozumiał niektóre wątki naszej rozmowy, bo jego znajomość języka hiszpańskiego nie była najgorsza, ale to teraz mało nas obchodziło. - No czemu tak na mnie patrzysz? - spytał się mnie.
- Migi, kompletnie nie wiem co robić. Z każdej strony to inaczej wygląda. Sama nie wiem po co ja to w ogóle zaczynałam? Po co niszczyłam tą przyjaźń. Jak ja mogłam dopuścić, aby to się przerodziło w taki chory układ?!
- Spokojnie Kinga.
- Ale jak ja mam być spokojna, kiedy nie mam pojęcia co ja robię, a już tym bardziej co będzie dalej - odpowiedziałam jeszcze bardziej bezradna.
- O, hej. Już się za mną stęskniłaś, że tutaj jesteś? - Winiarski usiadł na krześle obok dając mi buziaka.
- Cześć. Oczywiście - odparłam z sarkazmem. - Co tak wcześnie?
- Wcześnie? Za dwie minuty trening - powiedział uśmiechając się, spojrzałam na zegarek założony na lewej ręce.
- Faktycznie, idź się rozgrzewać - ponagliłam go, aby móc swobodnie dokończyć rozmowę z rozgrywającym. Wstał i zaczął okrążać boisko. Spojrzałam w stronę mojego przyjaciela, który również na mnie patrzył.
- No i co ja mam ci powiedzieć?
- Nie wiem. Jak według ciebie powinnam postąpić?
- Powinnaś posłuchać tego co masz tutaj - powiedział wskazując na serce - ewentualnie tego - dodał śmiejąc się i popukał mnie delikatnie po głowie. - Ale tam chyba nic nie ma, więc z tej opcji nie możemy skorzystać - roześmialiśmy się głośno, czym ponownie zwróciliśmy na siebie uwagę trenera.
- Falasca! Rozgrzewaj się! - krzyknął stanowczo. Miguel szybko wstał z krzesła i ostatni raz odwrócił się w moją stronę.
- Daj mu szansę - powiedział uśmiechając się. Spojrzałam na Michała, który rozciągał się po drugiej stronie boiska. Swój wzrok ponownie skupiłam na Hiszpanie.
- Ja się już będę zbierać. Dziękuję ci za wszystko, do zobaczenia - pocałowałam go w policzek i skierowałam się do wyjścia z hali Energia. - Do widzenia! Cześć chłopaki! - krzyknęłam będąc już przy drzwiach. Usłyszałam jak ktoś w biegu zmierzał ku mnie.
- Kiedy się zobaczymy? - zapytał lustrując mnie wzrokiem.
- Nie wiem. Muszę się teraz przygotować do tego egzaminu. Zapewne dopiero przed wyjazdem.
- Będziesz na meczu? Załatwię ci wejściówkę.
- Dzięki, powinnam się zjawić - odpowiedziałam uśmiechając się. - Muszę już iść, do zobaczenia - pożegnałam się grzecznie i wyszłam z hali, rozmyślając nad tym co powiedział mi mój hiszpański przyjaciel. 


 Perspektywa Marioli.
Z dnia na dzień Bartek rozpoczynał coraz to cięższe treningi na siłowni, oczywiście w ramach rozsądku i zaleceń Iriny. w mieszkaniu bywał coraz rzadziej, przez co przybywało mi czasu wolnego, który zazwyczaj poświęcałam na nadrabianie zaległości na uczelni. Dzięki uprzejmości mojego kolegi Maćka, dostawałam codziennie e-maile z zapisanymi przez niego notatkami i materiałami, które muszę przerobić. Taka nauka nie była łatwa ale jakoś dawałam radę, choć coraz częściej miałam ochotę wrócić już do ojczyzny, właśnie ze względu na studia, ale również na Kingę. O chorobie jej mamy dowiedziałam się od mojego ojca, który często u nich bywał. Rozmawiałam z moją przyjaciółką, ale ona uparcie twierdziła że daję sobie radę i że tutaj jestem Bartkowi bardziej potrzebna, czego ja nie byłam do końca przekonana. Moja aklimatyzacja w Rosji przebiegła dość sprawnie, co zawdzięczałam Irinie, z którą się zaprzyjaźniłam.
- Ta czy ta? - zapytała się mnie blondynka trzymając w rękach dwa wieszaki z sukienkami.
- Czerwona - odparłam z uśmiechem, siedząc na jednej ze sklepowych sof.
- Jakie masz plany na weekend? - spytała się mnie po zapłaceniu za sukienkę.
- Lecimy z Bartkiem na weekend do Polski, nasz przyjaciel ma urodziny i jeszcze zahaczymy o Częstochowę i obejrzymy bój o Superpuchar Polski - odpowiedziałam. - A ty?
- O, jak ci zazdroszczę. Ja chyba spędzę weekend w towarzystwie kota stąpającego po panelach, różowych kapci, szlafroka i kina domowego. Pełen opierdaling - opowiedziała, na co ja się uśmiechnęłam. Iri odwiozła mnie do mieszkania, w drzwiach wejściowych do budynku spotkałam się z Bartkiem.
- Gdzie idziesz? - zapytałam.
- Załatwić prezent urodzinowy dla Miśka. Za niedługo wrócę - oznajmił całując mnie policzek. Gdy byłam już w mieszkaniu postanowiłam że ten czas przeznaczę na czytanie książki, którą dostałam od Ignaczaka. Z jednej z szafek wygrzebałam ową książkę i pogłębiłam się w lekturze.
- Już jestem! - krzyknął zamykając za sobą drzwi.
- I jak? Załatwiłeś wszystko? - spytałam podchodząc do niego.
- Jasne. 2 bilety na tydzień na Teneryfie załatwione - powiedział z szerokim uśmiechem przyciągając mnie do siebie, a ja wtuliłam się w niego.
- Ale im będzie dobrze - powiedziałam przypominając sobie wygrzewanie się w ogrzanym promykami słońca piasku wsłuchując się w szum morza.
- Wiesz, jeśli tylko zechcesz my sobie możemy jakoś pożytecznie zorganizować przerwę świąteczną. Postaram się dać z siebie wszystko w klubie jak już wrócę, to może trener dałby mi trochę wolnego wtedy - złożył propozycję całując mnie w czubek głowy.
- O tak. Nienawidzę zimy - powiedziałam wzdrygając się na samą myśl o mrozie i śniegu padającym prosto w twarz. - To jest bardzo dobry pomysł. Masz jakieś konkretne propozycje?
- Może Karaiby albo Hawaje? - zapytał z cwaniackim uśmieszkiem.
- Hawaje - odpowiedziałam rozmarzonym głosem.
- Wiedziałam że tak odpowiesz - powiedział, grzebiąc w kieszeni. Po chwili moim oczom ukazały się kolejne dwa bilety. - To też już załatwiłem - dodał z pięciometrowym bananem na jego twarzy. Rzuciłam mu się na szyję z radości. - Spokojnie kotku, możesz mi podziękować odrobinkę inaczej - powiedział zadziornie, zjeżdżając swoimi dłońmi niżej na moje cztery litery.
- Bartek! - zmroziłam go wzrokiem. - Rozmawialiśmy już o tym! - posłusznie lekko się odsunął i pohamował swoje zapędy. - Dziękuje - wyszeptałam na jego ustach, na których po chwili złożyłam pocałunek. - Ile mam ci oddać? - spytałam, gdy już się od siebie oderwaliśmy.
- Nic - powiedział obojętnie Bartosz nurkując w lodówce w poszukiwaniu czegoś do przeżucia.
- Nie żartuj. Przecież nie możesz za mnie płacić - sprzeczałam się.
- Mogę, w końcu jestem twoim chłopakiem. Nawet powinienem - odpowiedział Bartosz wyciągając z lodówki jogurt.
- Możesz za mnie zapłacić w restauracji, a
le nie ma mowy żebyś zapłacił za mnie za wakacje - upierałam się przy swojej racji.
- No dobrze, to zróbmy tak, to będzie twój prezent pod choinkę.
- Ale połowę za prezent dla Michała i Kingi muszę ci oddać, bez gadania - stwierdziłam stanowczo.
- Ok. To uregulujemy to później, ale teraz już dość o sprawach finansowych. Chodźmy na spacer - zaproponował.

- Dobrze, daj mi pięć minut - powiedziałam uśmiechnięta. Po chwili spacerowaliśmy już brukowanymi uliczkami po pobliskim parku trzymając się za ręce. Obok nas rozciągał się staw, po którym pływały łabędzie, dokarmiane przez dzieci i starsze małżeństwa. Bartek zatrzymał się pod dużym kasztanem i spojrzał mi prosto w oczy. Czasami wydawało mi się że tego co jest pomiędzy nami nikt nie zdoła zniszczyć. Kochałam Bartka całą sobą, on jest niewątpliwie tym jedynym, tym o którym marzyła każda z nas w wieku sześciu lat, kiedy bawiłyśmy się w księżniczki i oczekiwałyśmy księcia na swoim rumaku w lśniącej zbroi, będącego zawsze w pełnej gotowości by ochronić nas własną piersią. Bartek był takim moim wymarzonym księciem. Z niewinnej przyjaźni rozwinęło się coś pięknego, uczucie które zwycięży wszystko. Dzięki Bartoszowi w końcu mogłam się poczuć prawdziwie kochana taką jaka jestem, bez żadnych kruczków. Byłam jego księżniczką, która czekała na niego cierpliwie.
- Teraz już będzie tylko lepiej - powiedział pewnie, w jego oczach tańczyły małe iskierki, jak zwykle gdy był szczęśliwy. - Wiesz, nigdy nie kochałem nikogo bardziej - dodał nieśmiało, spoglądając w dół. Delikatnie podniosłam jego brodę w górę, tak aby mógł na mnie spojrzeć. Gdu w końcu mi się to udało wspięłam się na palce i nasze twarze oddzielało zaledwie kilka centymetrów.

- Jesteś moim ideałem. Kocham cię jak nikogo innego - wyszeptałam. Słyszałam bicie jego serca, które zawsze przyśpieszało gdy nasze ciała dzieliły centymetry. Czułam jego oddech na policzku, który delikatnie mnie łaskotał. Chwile później znów złączeni byliśmy pocałunkiem. To był tylko nasz, zamknięty świat, w którym każde z nas czuło się jak w niebie. W którego skład wchodziliśmy wyłącznie my i nasza miłość. I to wystarczało, nie potrzebowaliśmy nic więcej.

Na lotnisku czekała już na nas Kinga, gdy ją tylko zobaczyłam puściłam się biegiem w jej kierunku. Okropnie za nią tęskniłam, miesiąc rozłąki, niby minął w błyskawicznym tempie, ale dla nas to było jak kilka lat. Wiecznie nie rozłączne, od piaskownicy, gdzie zawarłyśmy nasz 'pakt' na mocy plastikowej łopatki i grabek, spisany szlaczkami na piasku.
- Kinga! - krzyknęłam gdy znajdowałam się już 4 metry od przyjaciółki. Ta odwróciła się momentalnie słysząc mój głos. Rozłożyła ramiona, w których po chwili wylądowałam. Przytuliłam się do niego mocno. - Ale się za tobą stęskniłam!
Co u ciebie słychać? Jak mama? - zadałam kilka pytań na raz.
- Ja za tobą również! Wszystko dobrze. Za tydzień pojadę ją odwiedzić. Mój ojciec załatwił jej konsultację, parę dni temu wrócił do Nysy. Mieszkał w twoim pokoju, mam nadzieję że nie jesteś o to zła - powiedziała uśmiechając się niewinnie.
- Pewnie że nie!
- Hej - przywitał się z nią Bartek przytulając ją.
- Cześć olbrzymie - uśmiechnęła się do niego. - Dobra chodźcie, bo mamy mało czasu, odstawimy wasze walizki i musimy już jechać do Częstochowy - oznajmiła prowadząc nas do Miśkowego samochodu. - Kazał mi po was nim przyjechać - wyjaśniła. Po niecałej godzinie drogi byliśmy już w naszym mieszkaniu.
- O, czysto - stwierdziłam gdy rozejrzałam się po mieszkaniu.
- Przecież tu zawsze jest czysto - powiedziała Kinga z szerokim uśmiechem. - No dobra to zostawcie rzeczy, ja się tylko napiję kawy i jedziemy - dodała udając się do kuchni. - Też chcecie?
- Poproszę - powiedziałam i odłożyłam walizki do mojego pokoju. W moje ślady poszedł Bartuś.

- Wieczorem przeniesiemy się do mojego mieszkania - powiedział obejmując mnie od tyłu. Wieczorem to my będziemy zapewne w jakimś klubie oblewać zwycięstwo Skry i może urodziny Michała, chyba że zrobi na to osobną imprezę. Nici z twoich planów - odpowiedziałam wystawiając mu język Wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w drogę do Częstochowy. Gdy już dojechaliśmy bez problemów weszliśmy na halę, pokazując ochroniarzom nasze wejściówki, zajęliśmy miejsca przy stolikach i czekaliśmy na początek meczu. Zawodnicy przywitali się z nami podczas rozgrzewki. Oczywiście od razu przyleciał do nas Krzysiek narzekając jak to się dawno nie widzieliśmy i zapraszał nas do siebie. Jeszcze gorzej było, gdy już się dowiedział że z Bartkiem zostaliśmy parą. Od razu zaczął nam gratulować i chyba oznajmiał to wszystkim swoim klubowym kolegom przeszkadzając im w rozgrzewce. Chciał jeszcze pobiec do pana Magiery, który prowadził dzisiejsze święto Polskiej siatkówki, i oznajmić tą jakże dla niego radosną nowinę przez mikrofon, ale udało nam się odwieść go od tego pomysłu.
- Dobra Igła, już się tak nie ciesz, tylko lepiej się szykuj bo zaraz dostaniecie w dupę - powiedziałam po chwili do libero rzeszowskiej drużyny.
- Chyba kpisz. Szybkie 3:0 i do domu - odparł odchodząc, ponieważ mecz już powoli się zaczynał. Podczas spotkania, które szło po myśli bełchatowskiej drużyny
, dziennikarze podchodzili do Bartka, chcąc aby udzielił kilku wywiadów.
- Kinga, a co ona tutaj robi? - zapytałam się przyjaciółki gdy na trybunach dostrzegłam Dagmarę.
- Przywiozła Oliwera - wyjaśniła mi, obserwując wyczyny Mariusza, który co jakiś czas zerkał w naszą stronę. Obawiałam się odrobinę naszej konfrontacji, która raczej była nieunikniona. Tak jak powiedział Ignaczak szybkie 3:0 i do domu. Skra bez najmniejszych problemów i oporów Resoviaków wygrała Superpuchar Polski. Mimo porażki rzeszowscy zawodnicy nadal tryskali optymizmem. Kilka pomeczowych wywiadów udzielonych przez poszczególnych zawodników i rozpoczęły się rozmowy. W oddali dostrzegłam jak Michał podchodzi do Dagmary i bierze od niej Oliwera na ręce. Wymienili kilka zdań, które chyba nie spodobały się brunetce, sądząc po jej wyrazie twarzy. Winiarski od razu przyszedł do nas witając się z nami.
- Cześć Mariola, dałaś sobie radę z Bartoszem? - spytał uśmiechając się, Oli wyrwał mu się z rąk i podbiegł od razu do Kingi, która właśnie rozmawiała ze Zbyszkiem.
- Jakoś dałam radę - odparłam z uśmiechem. - A u ciebie jak? - spytałam lekko szturchając go łokciem.
- Nie jest źle. Jutro jedziemy gdzieś z Kingą i Olim na weekend, tylko jeszcze nie wiem gdzie. Więc dzisiaj będziemy świętować - powiedział. Zaintrygował mnie tą wypowiedzią, Kinga nic nie wspomniała o żadnym wyjeździe.
- Tato, tato! Słyszałeś że jutlo jedziemy w takie jedno supel miejsce?! - mówił podekscytowany potomek Winiarskiego, zaraz za nim podeszli do nas Kinga ze Zbyszkiem.
- Naprawdę? A gdzie jedziemy? - pytał się swojego synka.
- Nie wiem, ale wiem że będzie supeeel! - krzyczał mały i gdzieś pobiegł. Roześmialiśmy się wszyscy i kontynuowaliśmy naszą rozmowę.
- Siema staruszku - przywitał się z Miśkiem Zibi.
- No dobra, dobra. Już mi tak nie przypominajcie, proszę. Poza tym jeszcze mam dwadzieścia osiem lata. To dopiero jutro. Ale już dzisiaj zapraszam was do klubu tutaj w Częstochowie, chyba wasz trener nie będzie miał nic przeciwko - zwrócił się do Kowala, stojącego kilka metrów od nas, on jedynie pokiwał głową na znak że nie ma nic przeciwko. - Świetnie - powiedział zacierając ręce.
- Uwaga, uwaga! Nie rozchodźcie się jeszcze państwo. Mamy jeszcze jedną niespodziankę dla jednego z zawodników. Igła oddaję mikrofon - powiedział pan Magiera.
- Michał, tak to do ciebie, więc się nie chowaj. Chodź tu na środek - Misiek posłusznie wykonał polecenie starszego kolegi z reprezentacji i stanął na środku boiska. - Teraz drodzy państwo odśpiewajmy wszyscy sto lat dla naszego najlepszego przyjmującego, który jutro będzie obchodzić swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. A więc Michał wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, szczęścia, miłości, nigdy nie byłem w tym dobrym więc po prostu powiem że życzę ci wszystkiego co tylko byś sobie zażyczył, no i może dłuższych wakacji. Sto lat Misiek! - wygłosił swoją mowę Ignaczak, po czym wszyscy obecni odśpiewaliśmy sto lat i inne urodzinowe przyśpiewki solenizantowi, który za wszystko grzecznie podziękował i zaprosił wszystkich zawodników obu drużyn na imprezę. Chłopaki poszli się przebierać a my czekaliśmy na nich przed wyjściem.
- Bartek, tylko masz nie pić za dużo - przestrzegłam go jeszcze przed imprezą. Ostatnimi czasy zbyt często miał promile w krwi.
- No dobra, dzisiaj postaram się być grzeczny - odparł obejmując mnie ramieniem już w dość zimną wrześniową noc. Do klubu dotarliśmy około godziny 22, klub był bardzo stylowo urządzony, było wiele miejsca do tańczenia, co było ogromnym plusem, ponieważ z tymi wielkoludami nie dało się uciec od tańca. Alkohol ograniczony był do minimum, gdyż cała impreza odbywała się pod czujnym okiem trenerów i lekarzy klubowych. Oliwer uparcie twierdził że nie jest zmęczony więc prawie cały czas wywijał na parkiecie, przetańczyłam z nim chyba pięć piosenek, talent niewątpliwie odziedziczył po ojcu. Na wolne piosenki też przyszedł czas, wtedy koło stolików nie siedział nikt i każdy zaczął tańczyć przytulańca. Wyglądało to przekomicznie, więc nie obeszło się przy tym bez masy śmiechu. Cała impreza zakończyła się około drugiej w nocy. Michał wynosił już śpiącego na jego rękach Oliego, który padł już jakąś godzinę temu. Zmęczeni, gdy tylko znaleźliśmy się w mieszkaniu udaliśmy się spać.
Perspektywa Kingi.

Wyjechaliśmy bardzo wcześnie, nie budząc Marioli i Bartka, napisałam im kartkę informując ich o wyjeździe i planowanym powrocie. Oliwer, zmęczony wczorajszą imprezą spał całą drogę. Michał podobnie. Po niecałych sześciu godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy zobaczyłam dobrze znane mi z dzieciństwa jezioro Solińskie.
- Śpiochy, już jesteśmy prawie na miejscu - powiedziałam, delikatnie szturchając Michała siedząc po mojej prawej stronie.
- Tak szybko? - spytał zaspanym głosem.
- Jechaliśmy sześć godzin.
- Tak dużo? - zapytał zaskoczony. - Chyba musiałem zasnąć.
- Spałeś prawie całą drogę - oznajmiłam.
- Aha. Przepraszam cię, powinienem cię zmienić w połowie, żebyś mogła odpocząć. Trzeba było mnie obudzić - powiedział uśmiechając się ciepło.
- Przecież nic się nie stało. Ważne że dojechaliśmy bez żadnych nieplanowanych atrakcji. Dobra, wysiadamy - powiedziałam, kiedy dojechaliśmy do drewnianego domku, znajdującego się nad jeziorem. - Oli - starałam się obudzić chłopca śpiącego jeszcze w foteliku. Mały otworzył lekko oczy i przeciągnął się leniwie.
- Co się stało? - spytał ospale.
- Już dojechaliśmy skarbie. Wysiadaj - powiedziałam wyciągając go z samochodu. Olik momentalnie się ożywił i już biegał po trawniku wokół domku.
- Ładnie tutaj - stwierdził Misiek, opierając ręce na biodrach i obserwując widoki.
- Ślicznie - dodał Oliwer. - Widzisz Kinga, już umiem mówić ś,ć,cz ale jeszcze ni umiem mówić l - powiedział dumnie. - Mamusia zapisała mnie na takie zajęcia i ćwiczę z takim panem.
- Brawo kochanie. R też się niedługo nauczysz mówić, nie martw się - odrzekłam czochrając jego włosy. - Ale nam się udało z pogodą, powiedziałam ściągając bluzę. Idealnie. Może nawet będzie można trochę popływać - stwierdziłam wyciągając torby z bagażnika. Wyciągnęłam klucze i otworzyłam domek. Oliwer od razu wbiegł do środka i zaczął myszkować po wszystkich pokojach. - Dobra, to co chcecie porobić? - spytałam entuzjastycznie siadając na sofie.
- Jeść! - odpowiedzieli zgodnie. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam kanapki z torby. Od razu pochłonęli wszystko i przebrali się w bardziej letnie ubrania.

- Pójdziemy na lody? - spytał Oli robiąc minę bezdomnego psa.
- Jasne. A zaraz po tym popływamy żaglówką, co wy na to? - zaproponowałam ochoczo. Chłopaki bez wahania się zgodzili więc poszliśmy na nogach do sklepu. Następnie z lodami powędrowaliśmy do miejsca, gdzie uczyłam się żaglować. Śmiało weszłam na terytorium klubu.
- Dzień dobry! - przywitałam się ze starszym już mężczyzną z siwymi wąsami, który wszystkiego mnie nauczył. Podszedł do nas bliżej i po dłuższej chwili przyglądania się nam, rozpoznał moją twarz.
- Kinga! Nie poznałem cię! Jak ty już wyrosłaś! Boże, pamiętam jak jeszcze tutaj uczyłaś się pływać. Ile to już lat minęło.. - zaczął pan Ryszard. Zmarszczki na jego twarzy dodawały mu kilka lat, ale świadczyły zarówno o jego doświadczeniu. Kapitan spojrzał na moich pozostałych kompanów. - Witam pana - zwrócił się do Michała i podał mu dłoń, którą Michał lekko potrząsnął. - Dzień dobry mały żeglarzu - zwrócił się do Olika.
- Ahoj! - krzyknął mały i ukazał szereg białych zębów. Stary mężczyzna zaśmiał się ochryple.
- Pewnie przyszłaś wypożyczyć łódkę, tak? - odgadnął moje intencje. - Mycha, Jack i Namaste są przycumowane do kei. Bierz którą chcesz - dodał uśmiechając się do mnie.
- Dziękuje bardzo - podziękowałam grzecznie i zeszłam do po schodkach na brzeg.
- Którą weźmiemy? - zapytał się mnie młody Winiarski.
- Moją ulubioną - odparłam i weszłam na pomost. Podeszłam do żółto-zielonej omegi i pokazałam ją mężczyznom. - Namaste. Już trochę stara, ale jestem pewna że coś wyciśnie - powiedziałam klepiąc dziób łodzi. - Pamiętam jak zdawałam na niej patent. Dobra ja ją przygotuję, a wy poczekajcie - stwierdziłam po chwili namysłu. Przygotowanie jej do pełnej gotowości zajęło mi zaledwie pięć minut. Wyszłam z powrotem na keje i kazałam ustawić im się w szeregu.
- No to załoga, gotowi? - zapytałam z entuzjazmem.
- Taak! - odkrzyknęli jednogłośnie
- To wskakujcie - powiedziałam. - Ok, to teraz kilka zasad, żebyśmy się nie zabili. Słuchacie się mnie i wykonujecie moje polecenia, nie krzyczymy i nie wyskakujemy za burtę, ok? - zapytałam, a moi kompani przytaknęli na zadane pytanie. - To teraz przydzielimy funkcję. Oli ty będziesz.. - zamyśliłam się.
- Twoim zastępcą! - stwierdził mały i wypiął dumnie pierś.
- Dobrze. A ty Michał będziesz..
- Tata będzie majtkiem! - dokończył ponownie Oliwer. Miśkowi chyba nie spodobała się jego posada, ale ja przyjęłam pomysł chłopca z entuzjazmem. - Dobla, luszajmy! - na te słowa wybrałam żagle i pokierowałam nas tak aby sprawnie wypłynąć z zatoki. Postawiłam dwa żagle, więc przydzieliłam Michałowi pracę przy foku.
- Prawy foka szot wybieraj - podałam komendę. Michał odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie zagubionym spojrzeniem. - Pociągnij ten sznurek po prawej, tak żeby ci żagiel nie łopotał - wyjaśniłam mu.
- Płyńmy szybciej! - powiedział Oliwer, któremu żeglowanie najwidoczniej bardzo się spodobało. Na te słowa od razu wybrałam więcej żagiel i podostrzyłam nasz kurs. - Łiii! - krzyczał Oli.
- Do czego służą te pasy? - zapytał Michał, wskazując na pasy balastowe.
- Zakłada się za nie nogi, aby nie wypaść podczas balastowania - wytłumaczyłam. Misiek założył nogi i delikatnie się wychylił.
- Tak się balastuje? - spytał zza burty.
- Tak - powiedziałam uśmiechając się do niego, wybrałam jeszcze bardziej żagiel, kiedy akurat zawiał mocniej wiatr, łódka się bardziej przechyliła i jeden członek mojej załogi wypadł. - Tylko balastuje się zawsze na nawietrznej burcie! - krzyknęłam jeszcze do niego tak aby usłyszał. Razem z Olim zaczęliśmy się głośno śmiać z zaistniałej sytuacji. Zrobiłam zwrot przez rufę i podpłynęłam do Michała, aby zabrać go z powrotem na pokład Namaste. Z pomocą Olika jakoś zdołaliśmy go wyłowić.
- Dobrze że miałeś kamizelkę - powiedziałam tłumiąc śmiech. Był cały mokry i lekko poddenerwowany. Oliwer za to nie hamował się przed niczym i w najlepsze śmiał się ze swojego rodzica.
- Bardzo śmieszne synku, zobaczymy czy będziesz się tak samo śmiał jak cię wrzucę do wody - powiedział podnosząc go do góry.
- Aa! Kinga, ratuj! - krzyczał wierzgając nóżkami. Teraz to Michał się śmiał, a Oli już nie był wcale taki radosny.
- Dobra spokój chłopaki. Płyniemy na obiad - powiedziałam po czym popłynęłam do brzegu, z którego moglibyśmy się udać do pobliskiej restauracji. Zacumowałam omegę i wyszliśmy do góry do restauracji, w której zjedliśmy ciepły posiłek. - Co chcecie jeszcze dzisiaj robić? - zapytałam się ich.
- Popływać! - poddał pomysł młody Winiarski, który z Michałem chętnie zaakceptowaliśmy. Wróciliśmy na pokład omegi i popłynęliśmy do zatoki w której znajdowała się moja działa. Przybiliśmy do brzegu i chłopaki od razu pobiegli przebrać się w stroje kąpielowe. - Ej, tylko do wody wejdźcie dopiero jak minie godzina od jedzenia - przestrzegłam ich gdy biegli z powrotem na brzeg. Stwierdzili że dla zabicia tego czasu wezmą piłkę i poodbijają. Oliwer, jak na swój wiek, odbijał rewelacyjnie, miło było popatrzeć na tę dwójkę. Michał był świetnym ojcem, a Oli genialnym dzieckiem. Gdy również byłam już ubrana w strój przyłączyłam się do niech i razem odbijaliśmy jeszcze przez 15 minut. Później Michał nadmuchał motylki dla Oliwera i byliśmy gotowi do pływania. Oliwer wbiegł do wody od razu i zaczął pływać pieskiem. Michał poszedł w jego ślady i gdy byli już całkiem zamoczeni zaczęli mnie wołać, abym szybciej dołączyła do nich. Powoli zaczęłam schładzać mój organizm, stopniowo wchodząc do wody, lecz gdy byłam po kolana w wodzie, chłopacy zaczęli mnie chlapać i rozpętała się istna wojna pomiędzy nami, która zakończyła się remisem. Popływaliśmy chwilę i poszliśmy się osuszyć, rozłożyłam koc na trawie, na którym się następnie położyłam, aby złapać jeszcze trochę promieni słonecznych. Winiarscy rzucali fresbie, a ja czytając książkę opalałam się, delektując się cudowną pogodą. Po pewnym czasie chłopakom znudziły się różne zabawy i ponownie zaczęli mnie męczyć.
- Kingaa, nudzi mi się, co lobimy? - pytał Oli wiercąc się koło mnie na kocu.
- A co chciałbyś porobić? - spytałam się małego patrząc na niego przez palce, aby słońce nie raziło mnie w oczy.
- No nie wiem, a może połowimy lyby! - zaproponował i zerwał się na równe nogi. - W jednym z pokoi widziałem wędki. Przyniosę - zadeklarował się i zniknął w domku.
- Tylko uważaj, bo to wędki mojego taty! - krzyknęłam, ale chyba już mnie nie słyszał. Jego miejsce na kocu zajął Michał, który zaczął wodzić palcem po moim brzuchu. - Nudzi ci się? - spytałam otwierając jedno oko.
- Troszeczkę - odparł całując mnie w obojczyk, wsparł się na łokciach i zaczął wodzić swoimi wargami po mojej szyji.
- Zasłaniasz mi słońce! - powiedziałam lekko go odpychając. Ten jednak się nie zraził i zaczął się bawić sznurkiem od kolnej części mojego stroju kąpielowego.
- Mam wędki! - Oli przyczłapał do nasz ze sprzętem wędkarskim i położył wszystko koło nas. - Idziemy? - spytał ubierając słomiany kapelusz, który należał do mojej mamy. Razem z Miśkiem podnieśliśmy się z koca i ruszyliśmy za małym wędkarzem. - Wydaję mi się że tutaj będą blać! - powiedział rozkładając krzesełko i parasol przy brzegu. - Dobla, to telaz trzeba założyć przynętę - powiedział grzebiąc w torbie. Po chwili wyciągnął z niej jakieś robaki, na których sam widok się wzdrygnęłam. - Kinga założysz mi lobaka na haczyk? - spytał wyciągając w moim kierunku pudełko z wstrętnymi robalami.
- Weź mi to stąd! Ble! - skrzywiłam się. - Tata ci założy - Misiek zmroził mnie wzrokiem i po paru próbach założył robaka na haczyk.
- No to telaz zarzucam - powiedział i wziął wielki rozmach i rzucił. Coś ukuło mnie w tyłek i lekko pociągnęło, więc jak się domyśliłam Oli musiał mnie zachaczyć i haczyk musiał się wbić w mój tyłek.
- Ała! Wbiłeś mi haczyk w tyłek - powiedziałam próbując się odhaczyć.
- Złowiłem niezłą lybę - podsumował to Oli po czym dwaj mężczyźni wybuchli śmiechem, a ja nie potrafiłam się uporać z tym haczykiem.
- Daj pomogę ci - zaoferował się Misiek i już po chwili haczyk pod odczepiony. - Synku może te ryby to jednak nie najlepszy pomysł - powiedział Michał zbierając sprzęt.
- Masz lację tato. Popływajmy jeszcze Namaste! - odrzekł Oliwer. Po kilkunastu minutach znowu łapaliśmy wiatr w żagle pływając po jeziorze Solińskim. Popłynęliśmy trochę dalej, aby zobaczyć zaporę w Solinie i wyspę zajęczą. Po dwóch godzinach pływania z powrotem byliśmy u pana Rysia.
- I jak się wam pływało? Nie wieje dziś za mocno, więc chyba było spokojnie, prawda? - zapytał poprawiając okulary.
- Tak, było bardzo miło. Dziękujemy za wypożyczenie.
- Ależ nie ma za co, przecież wiesz że jeśli tylko będziesz chciała możemy ci dać Namaste - powiedział uśmiechając się do mnie ciepło. - A ty mały wilku morski, jak ci się podobało?
- Było ekstla! - przyznał uradowany Oliwer.
- Moglibyśmy go tutaj u pana zostawić na chwilkę, my skoczylibyśmy do sklepu? - spytałam kapitana.
- Nie ma problemu - powiedział siwy mężczyzna i wziął ze sobą Olika do stołu, który znajdował się pod drzewem. My udaliśmy się do sklepu, aby kupić potrzebne produkty na dzisiejszy wieczór, aby móc jakoś świętować to święto. Z siatkami pełnymi zakupów wróciliśmy po małego.
- Kinga patrz, co zlobiłem z panem Lysiem! - pokazał mi małą kotwiczkę uplecioną ze sznurków.
- Śliczna szkrabie, teraz chodź, wracamy już na działkę. Dziękujemy panu bardzo - podziękowaliśmy i udaliśmy się w drogę powrotną do domku. Poprosiłam chłopaków aby nazbierali jakichś gałązek na ognisko, aby w tym czasie móc wszystko przygotować.

Cześć. :]
Ferie=opierdaling. :D To lubimy, nawet bardzo. Taki trochę długi, wiemy że no cóż, talentu nie mamy, więc wybaczcie nam że zamęczamy was naszymi śmieciami. Kiki zapewne teraz zalicza matę na jednym z włoskich stoków narciarskich, więc niech się wypcha że nas nie wzięła ze sobą. Nam z Adą wystarczą 'Wiercholmskie' stoki, co prawda i tak nie mogę jeździć, ale na sankach pozjeżdżać nikt mi nie zabroni. :D Drugi tydzień ferii nie będzie już taki fajny 2 treningi dziennie + rehabilitacja. Postanowienie na ferie: postarać się nie zabić. Wierzymy że będzie dobrze. :D Grzejcie się kochane, buziaki! :*. Do następnego, który być może pojawi się jeszcze w przyszłym tygodniu, ale nic nie obiecujemy.

PS. Jeżeli czytacie to komentujcie. Zachęca nas to do dalszej pracy. Dodawajcie wasze opinie te dobre jaki i złe. Jeżeli coś wam się nie podoba to prosimy także o słowa krytyki, postaramy się to naprawić. :)

ODCZARUJMY NASZĄ SKRĘ! :(

poniedziałek, 14 stycznia 2013

15. Chcę patrzeć z Tobą w jedną stronę.

Miłości nawet śmierć nam nie odbiera
Miłość to wiara miłość to nadzieja
Tkwi w naszych oczach płynie w naszych żyłach
Miłość to zdolność do tworzenia
Miłość to siła …
~Endefis ft. OSTR


Perspektywa Marioli.
Kiedy wszyscy wyszli już z ukrycia, Bartek napoczął nową butelkę wódki. Polał nową kolejkę i wszedł na stół.
- To za zdrowie naszych pięknych pań!- wykrzyczał i zszedł ze stołu z wielkimi oklaskami.
Podszedł do mnie i szepnął mi do ucha:
- Chodź ze mną do łazienki.
Nic nie odpowiedziałam ale uległam namowie Bartka. Nogi miałam już coraz bardziej miękkie, nie wypiłam za wiele ale moja słaba głowa dawała mi już znaki. Bartek jeszcze jakoś się trzymał, chodź wypił już o wiele za dużo. Zastanawiało mnie to jak można wypić tak dużo i jeszcze trzymać się na nogach. Może wielkoludzie po prostu tak mają.
Weszliśmy do łazienki, a Bartek nawet nie zważając na to czy ktoś jest w środku zaczął się do mnie dobierać. Kiedy byliśmy już prawie nadzy, zauważyłam kogoś w naszej wannie. Był to nikt inny jak Peter. 
- Ba..Bartek! -powiedziałam, odrywając się od niego
- Proszę Cię nie teraz, później mi powiesz - odparł i znowu zaczął mnie całować.
- Ktoś tu jest!
- Za dużo wypiłaś, chyba masz zwidy.
- Peter jest w naszej wannie! - krzyknęłam, a Peter naglę się poruszył.
- O, mogę się przyłączyć? - powiedział mocno wstawiony już Peter z szerokim uśmiechem. - Może trójkącik? - dodał czkając.
- Co ty tu robisz? - zapytałam, zasłaniając moje nagie ciało sukienką.
Peter najwyraźniej już tego nie usłyszał gdyż przysłowiowo szczelił w kimono. Ubraliśmy się i podjęliśmy próbę wyciągnięcia węgierskiego przyjmującego z wanny. Nic z tego nie wszyło, nawet mój silny Bartuś nie dał rady. Postanowiliśmy go tam zostawić dopóki procenty nie opuszczą jego organizmu i będzie miał na tyle siły aby wyjść z niej samodzielnie. Nagle usłyszeliśmy dźwięk tuczącego się szkła i szybko wybiegliśmy z łazienki. No tak, wielkoludów nie powinno zostawiać się samych. Na całe szczęście szkody nie były aż takie wielkie. 
Kiedy wódka już się skończyła, wszyscy zaczęli się zwijać do swoich domów. Ja byłam już na tyle pijana i zmęczona, że nie miałam już siły sprzątać. Zostawiłam to na jutro kiedy też i Bartek będzie już trzeźwy i pomoże mi w porządkach. Kiedy wyszłam z łazienki po krótkim prysznicu, mój Kuraś już spał. Przebrałam się w piżamkę i położyłam się cichutko obok niego, tak żeby go nie zbudzić. Na całe szczęście zapomniał już o mojej obietnicy. Pochłonięta procentami szybko oddałam się w objęcia Morfeusza.



Perspektywa Kingi.

- Dzień dobry - powiedział lekko zmieszany Misiek, wyciągając dłoń ku mojemu ojcu. Ten spojrzał na niego ponownie i potrząsnął delikatnie jego ręką.
- Witam. Krzysztof Malinowski. Jestem ojcem Kingi - oznajmił.
- Miło mi - odrzekł. - Michał Winiarski, przyjaciel Kingi - sprostował uśmiechnięty.
- Co ty nakupowałeś? Przecież brakuje tylko jajek - zwróciłam się do pięćdziesięcioparolatka.
- Tak, żebyś nie umarła z głodu - oznajmił i odłożył zakupy do kuchni.
- To ja się już będę zbierał - powiedział Misiek, pośpiesznie kierując swoje kroki w kierunku drzwi.
- Może zostaniesz na obiad? - zaproponowałam. - Muszę ci się jakoś odwdzięczyć za poranny posiłek.
- Nie będę robił kłopotu.
-
Nie wymyślaj, zostań - powiedziałam robiąc maślane oczy. Moje zachowanie było ciut samolubne, ale nie miałam najmniejszej ochoty się z nim rozstawać. Między nami wszystko było już jasne, więc miałam pewność, że Michał nie będzie oczekiwał ode mnie nic więcej poza przyjaźnią o lekko poszerzonych granicach w aspekcie seksualnym.
- No okej - zgodził się po chwili namysłu. - Pomóc ci w czymś? - zapytał wchodząc ze mną do kuchni, w której tata buszował po szafkach.
- Nie trzeba. Tato, Michał zostanie na obiad - poinformowałam ojca, który odwrócił się do nas i jedynie wymamrotał coś pod nosem i podszedł do stołu, chcąc nakryć go obrusem. Zajęłam się przygotowaniem posiłku, nie przejmując się dziwnym zachowaniem mojego ojca. Zazwyczaj to moja mama przejmowała rolę przyzwoitki gdy w moim otoczeniu pojawiali się jacyś mężczyźni, tata zawsze trzymał się od tych spraw z daleka.
- Czym się pan zajmuję? - skierował pytanie do jeszcze dwudziestoośmiolatka podczas spożywania dania, które przyrządziłam.
- Jestem siatkarzem, gram w PGE Skrze Bełchatów i jestem reprezentantem drużyny narodowej - odrzekł z uśmiechem.
- No przecież! Kolega Bartka. Ma pan już jakieś plany na życie po zakończeniu kariery?
- Tak. Ale na razie nie chciałbym ich zdradzać - odpowiedział z tajemniczym uśmieszkiem. Mam nadzieję że nie wymyślił nic głupiego, tak jak Bartek kilka lat temu, jak oznajmił że zostanie zawodowym pilotem, po czym podczas jakiegoś lotu leciał w okropnej burzy i przysiągł że już nigdy więcej. Po zjedzonej kolacji mężczyźni pomogli mi posprzątać i pozmywać naczynia.
- Ja pójdę się rozpakować i skończyć projekt - powiedział tata i znikł w pokoju Marioli, który będzie zajmował przez najbliższe parę dni. Ja udałam się do mojego pokoju, a Michał podążył za mną.
- Skąd się tutaj wziął twój tata? - spytał siadając na łóżku.
- Przyjechał wczoraj, to od niego się dowiedziałam o chorobie mamy. Przyjechał prosić o konsultację znajomego onkologa, zatrzymał się w hotelu, więc zaproponowałam mu przenocowanie się u mnie, bo jest w beznadziejnej formie psychicznej. Ja zresztą też nie chcę być teraz sama - powiedziałam, na co Michał kiwał twierdząco głową. - Kiedy przyjeżdża Oli?
- Dagmara ma go przywieźć na Superpuchar Polski w Częstochowie i zostanie na parę dni ze mną.
- Yhym. To zero picia w weekend kotku - zaśmiałam się.
- No wiesz, trochę to tam można - uśmiechnął się szeroko.
- Hm. Mam pomysł. Michaał, zarezerwowałbyś cały weekend dla mnie? - zapytałam zalotnie.
- A Oli?
- Mały jedzie z nami.
- Jedzie? Co ty wykombinowałaś? - spytał podejrzliwie.
- Zobaczysz, wszystko w swoim czasie. To ma być niespodzianka urodzinowa - powiedziałam, w dalszym ciągu nie uchylając rąbka tajemnicy.
- A mam się bać?
- Powinieneś - oznajmiłam, po czym nie zdołałam już wypowiedzieć ani słowa przez śmiech. Michał zaczął mnie łaskotać po brzuchu  i dźgać, przez co byłam pokonana. - Już, dość! - krzyczałam.
- To powiedz gdzie jedziemy.
- Nie, to ma być niespodzianka!
- No to nie - łaskotał mnie dalej.
- No dobra! Jedziemy w takie miejsce, które jest moją tak zwaną małą ojczyzną. Więcej ci już nie powiem.
- Ahaa. Ok - powrócił do normalnej pozycji.
- Misiek, ale chyba nie wystraszyłeś się mojego taty i to nie dlatego nie chciałeś zostać? - zapytałam świdrując go wzrokiem.
- Coś ty. Po prostu miałem trening..
- Nawrocki cię zabiję - podsumowałam.
- Nie, bo ciebie. Zwalę wszystko na ciebie - odparł z bananem na twarzy. Pokiwałam jedynie przecząco głową. Ja na prawdę żyję wśród idiotów. Jak nie ma Marioli i Bartka, to jest Michał albo reszta bełchatowskiej zgrai.
- Kinga - położył się na plecach - a ty mnie unikałaś ostatnio? - kiedyś musiał poruszyć ten temat.
- Nie, wiem że to mogło tak wyglądać, ale tak nie było. Po prostu byłam zawalona od stóp do głów nauką.
- I to na pewno nie miało nic wspólnego z Dagą? Bo dziwnie mi się wydawało, że po tej wizycie właśnie przestałaś dawać znaków życia, Oli też pytał się co z tobą, chciał iść na lody póki jeszcze nie jest tak zimno.
- Przepraszam - powiedziałam opadając na łóżko obok niego, oboje patrzyliśmy się w sufit. - Ona...
- nie dane było mi dokończyć tego zdania.
- Chcecie herbaty? - zapytał się nas ojciec wparowując do pokoju bez pukania.
- Ja dziękuję.
- Ja też - dodałam szybko. On stał w drzwiach i gapił się tępo w naszą stronę. - Stało się coś?
- Nie, nie. Już wychodzę - powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Zaczęłaś coś mówić - przypomniał mi Winiarski.
- No tak. Wtedy, w szpitalu Dagmara oznajmiła mi że to dziecko było twoje. Ja nie chcę wchodzić w żadne sprawy pomiędzy wami, bo to nie mój interes. To twoje życie i możesz robić co chcesz, ale czy to jest prawda? Dagmara poroniła twoje dziecko? - spytałam spoglądając na niego, dostrzegłam jak jego mięśnie delikatnie się napinają.
- Tak - powiedział wypuszczając powietrze z płuc. - To znaczy nie jestem tego pewien. Ostatnia impreza sezonu, świętowaliśmy wicemistrzostwo Polski.
- Wiem byłam na niej.
- Tak, tańczyliśmy razem - delikatnie się uśmiechnął. - Było już grubo po północy, powoli zaczęto opuszczać lokal. Dużo wypiliśmy, pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Zamówiłem sobie taksówkę, po jakimś czasie przyjechała. Wsiadłem do środka, a tuż za mną na tylne siedzenia wpakowała się Dagmara, również lekko pijana, ale na pewno była na tyle trzeźwa, że doskonale wiedziała co robi. Szkoda że ja nie mogę powiedzieć tego o sobie. Dalej już nie pamiętam co się działo, nawet nie chcę znać szczegółów - wzdrygnął się. - Rano obudziłem się w łóżku już sam z ogromnym kacem i zapachem jej perfum na drugiej poduszce - opowiedział i spojrzał na mnie. - Nie mogę być stuprocentowo pewny czy to było moje dziecko, bo ona była już wtedy z Adamem. Choć później przekonywała mnie że to moje dziecko, szantażowała mnie, ale Daga pokazała już do czego jest zdolna, więc jej słowa są warte tyle co nic.
- Kochasz ją? - spytałam prosto z mostu, przypominając sobie wymienione zdania z Dagmarą w szpitalnej sali.
- Nie kocham jej. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek ją kochałem. Byłem wtedy młody, to było jedynie szczeniackie zauroczenie, nic więcej. Ja byłem z nią jedynie ze względu na dziecko, które nosiła pod sercem, ze względu na mojego synka, który jest niewątpliwie najlepszą rzeczą jaka przydarzyła mi się do tej pory. Ciąża, pośpieszny ślub, 2 lata wspólnie spędzone na wmawianiu sobie że ją kocham, później już wszystko zaczęło się sypać, a ja w końcu zrozumiałem jaki błąd popełniłem, rozwód, walka o syna, którą przegrałem ze względu na wykonywany zawód, następnie oddałem się w wir pracy i skupiłem się jeszcze bardziej na siatkówce, chcąc zapomnieć i wymazać z głowy ostatnie kilka lat. Do normalnego funkcjonowania powróciłem dopiero w tamtym sezonie, wtedy się lepiej poznaliśmy. Ponownie mogłem poczuć co to znaczy prawdziwe szczęście - powiedział odwracając głowę w moją stronę, odwróciłam wzrok przetwarzając to co mi przed chwilą oznajmił. Czyli on jej w ogóle nie kochał? Była mu zupełnie obojętna? Ale jaki miała cel w wygłaszaniu takich farmazonów? Te i inne pytania krążyły w mojej głowie non stop, przeszkadzając w skupieniu się na chwili obecnej.
-
Swoje miejsce znajdź i nie pytaj czy taki układ ma jakiś sens - zacytował słowa piosenki, muskając delikatnie moją szyję. Spojrzałam na niego lekko zagubiona. Wiedziałam że on mówi prawdę, że ona najzwyczajniej w świecie kłamała i że Michał jest najuczciwszym człowiekiem jakiego znam, ale pomimo tego i tak w mojej głowie panował mętlik, kompletnie nie rozumiałam zachowania tej kobiety. Może byłam jeszcze za młoda i naiwna żeby pojąć takie zachowanie. - Przecież wiesz, że... - nie pozwoliłam mu dokończyć, nie chciałam słyszeć kolejnych zapewnień o jego miłości ukierunkowanej w moją stronę. Nie chciałam kolejny raz uświadamiać sobie, że nie potrafię obdarować go równie tak silnym uczuciem jakim on mnie darzy. Delikatnym cmoknięciem w usta przerwałam mu w połowie zdania.
- Michał, proszę Cię, nie mów tego - wyszeptałam z zamkniętymi oczami, opierając głowę na jego czole. Głośno przełknął ślinę i nic nie powiedział. Jeszcze raz powoli go pocałowałam, a w głębi duszy dziękowałam mu za wypełnienie mojej prośby.
- Dziękuję Ci jeszcze raz - powiedziałam cicho żegnając się z nim w drzwiach mojego mieszkania. Uśmiechnął się do mnie jak zwykle miał to w zwyczaju.
- Jeśli będziesz chciała to zadzwoń. Do zobaczenia - pożegnał się, a ja ponownie lekko wspięłam się na palce i ucałowałam jego policzek, a następnie usta. Ponownie obdarował mnie serdecznym uśmiechem i zniknął za drzwiami. Wróciłam do swojego pokoju i z prędkością światła wysłałam sms.a do mojego przyjaciela.

Migi, pomóż mi!Odpowiedź również przyszła natychmiast.
Co się stało? Znowu coś nabroiłaś?
To nie rozmowa na telefon, musimy się spotkać, to ci wszystko opowiem.
Przyjdź jutro na trening, pogadamy, a później zapraszam cię na gorącą czekoladę.:)
Ok. Dziękuje Ci!:* Do zobaczenia.;)

Rzuciłam telefon na łóżko i udałam się do łazienki, gdy z niej wyszłam w salonie czekał już na mnie mój ojczulek.
- Kinga, mogłabyś podejść. Chciałbym porozmawiać - czyżby kolejne kazanie? Niechętnie dowlokłam się do salonu i rozłożyłam się na fotelu.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Co was łączy? - spytał skanując mnie wzrokiem.
- Przyjaźń tato, nic więcej!
- Zabezpieczacie się? - zapytał drapiąc się po głowie, widać że ta rozmowa go bardzo krępowała, ale był zbyt zdeterminowany, aby ją sobie odpuścić.
- Tato! Proszę cię, mam 24 lata! Nie zadawaj mi takich głupich pytań, a w ogóle nie mamy się po co zabezpieczać! Nic nas nie łączy - nakrzyczałam na niego, choć sama nie byłam z nim do końca szczera. Ale to akurat nie powinno go interesować.
- Dobrze, dobrze, już przestaję. Po prostu się martwię - usprawiedliwiał się.
- To przestań! Już nie jestem małą dziewczynką. Co to miało być to proponowanie herbaty? Chciałeś nas sprawdzić?
- Nie. Na prawdę robiłem herbatę - mówił strzelając palcami.
- Jasne.
- Kochanie, zrozum że dla mnie zawsze będziesz moją małą córeczką, o którą trzeba się troszczyć i pilnować, aby nie zrobiła sekcji zwłok na żywym kocie - powiedział z troską w głosie.
- Ej, byłam wtedy mała - odparłam uśmiechając się do wspomnień z dzieciństwa.
- No więc nie złość się na mnie kiedy będę się o ciebie najzwyczajniej w świecie martwił - powiedział siadając obok mnie i obejmując mnie ramieniem.
- No dobra, ale martw się odrobinę mniej - powiedziałam przytulając się do niego.
- Dobrze - powiedział lekko się śmiejąc. - Ale ten Michał jest całkiem w porządku, prawda?
- Tak.
- Tylko tyle powiesz? - spytał z lekkim zdziwieniem.
- A co mam niby powiedzieć? - zapytał również nieco zdziwiona.
- No nic.
- No właśnie. Chcesz herbaty? - zaproponowałam.
- Nie dziękuję, ja już idę spać bo ledwo co żyję - powiedział ziewając. - Dobranoc córciu. Nie siedź za długo - powiedział całując mnie w policzek.
- Jasne, tato. Dobranoc - odpowiedziałam po czym ze szklanką napełnioną mlekiem udałam się do mojego pokoju, aby powtórzyć omawiany materiał na jutrzejsze zajęcia. Po przeczytaniu kilku kartek, sen wygrał z moim organizmem i zasnęłam.


Hej. ;)
To tak jak się zapowiedziałyśmy jesteśmy za dwa tygodnie. Okres przed semestralny do przyjemnych nie należy, zaliczenia - to jest to okropne słowo, które nas ostatnimi czasy nękało. Ale teraz pełen chillout i oznajmiamy że mamy FERIE.
A więc czas na odkopanie nart, łyżew i sanek. ;)
A i oczywiście ogromnie wam dziękujemy za ponad 40 000 wejść oraz ponad 300 komentarzy. Nie zasłużyłyśmy. ;) Bardzo wam dziękujemy! <3
Pozdrawiamy! :*
No tak, nasza słabość do Falasci. :) Nie miałyśmy serca wypędzać go gdzieś do Rosji, a więc Miguel zostaje u nas Polsce! <3