sobota, 18 stycznia 2014

23. Miłość zdoła przet­rwać je­dynie wte­dy, jeśli is­tnieje is­kier­ka nadziei, że zdobędziemy z cza­sem ukochaną osobę. A reszta jest czystą fantazją.

" Well you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love him when you let him go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love him when you let him go
And you let him go." *
~Passenger

Nie rozumiał dlaczego mamusia z tatusiem się kłócili. Nie rozumiał dlaczego krzyczeli. Nie rozumiał dlaczego mamusia spakowała ubrania tatusia do dużej, niebieskiej walizki. Nie rozumiał dlaczego tatuś miał łzy w oczach, kiedy z nim rozmawiał. Nie rozumiał co tatuś do niego mówił, choć każde słowo słyszał bardzo wyraźnie. Nic z tego nie rozumiał.
- Synku, tatuś musi wyjechać na jakiś czas. Ale nie martw się, wrócę za niedługo i na pewno przywiozę ci jakiś prezent. Teraz zostaniesz z mamą sam, więc pamiętaj że masz być grzeczny i masz pomagać mamusi. Będę do ciebie dzwonić codziennie. Kocham Cię.
Ale on nie dzwonił, a dni mijały niemiłosiernie długo. Nie chciał chodzić do przedszkola, chciał do taty. Nie wiedział jednak że tatuś dzwonił, a to mamusia nie pozwalała mu z nim porozmawiać. Myślał, że tata o nim zapomniał. Myślał, że tata już go nie kocha. Myślał, że tata już go nie chce.
- Dagmara, daj mi do telefonu Oliwera! To jest mój syn do cholery! Mam prawo z nim rozmawiać, nie możesz mi tego zabronić!

Ale zrobiła to czego Michał nawet się nie spodziewał. Listonosz po kilku kolejnych tygodniach bezskutecznego przekonywania żony, aby mógł zobaczyć swojego syna, przyniósł list polecony. List z nakazem stawienia się w sądzie. Miała ich czekać rozprawa. Rozprawa o prawa rodzicielskie nad Oliwerem.
- Nie wierzę że to zrobiłaś! Nie odbierzesz mi syna. Nie zrobisz tego!
- Jeszcze zobaczymy.

Michał miał najlepszego prawnika w całym województwie łódzkim. Nie mógł przegrać tej sprawy. Nie mógł stracić syna.
- Mhmm, czyli najbardziej lubisz czekoladowe ciastka, tak?
- Tak, som pysne.
- Masz rację, też są moimi ulubionymi. Oliwer, zadam ci teraz pewne pytanie, tylko zanim odpowiesz, zastanów się, dobrze?
- Dobla.
- Jakbyś miał wybierać, z kim wolałbyś mieszkać, z mamusią czy z tatusiem?
Nie wiedział dlaczego łysy pan pyta się go o to. Myślał, ale odpowiedź nie przychodziła. Mamusia jest baldzo fajna, ale nie zawse mi na wsytko pozwala. Tatuś tez jest supel, ale zadko jest w domu. Tatuś czy mamusia? Mamusia czy tatuś?
- Nie wiem.

Decyzja należała do sędziego. Matki mają zawsze większe szanse na wygranie takiej sprawy. Szczególnie matki, których mężowie są siatkarzami. Których mężowie, muszą podróżować po całej Polsce, Europie, świecie. Których mężowie, rzadko bywają w domu. Wygrała, a świat Michała w jednej chwili rozpadł się na milion kawałeczków. Odebrała mu to co było dla niego najważniejsze w życiu, odebrała mu wszystko na czym mu zależało, zostawiła go z niczym.
- Kochanie, muszę się wyprowadzić z domu, nie mogę już z wami mieszkać.
- Tato, ale dlacego? - Nie chciał tego słuchać, nie chciał żeby tata odchodził. - Dlacego?
- Oli, musisz być teraz silny. Musisz mnie teraz zastąpić, na pewno dasz radę. Wierzę w ciebie. Będziemy się spotykać co jakiś czas, będę do ciebie dzwonił, obiecuję. Nawet nie zauważysz że mnie nie ma. Nie płacz, skarbie – Michał przytulił go mocno, a jego oczy również się zaszkliły. - Strasznie cię kocham, najbardziej na świecie. Bądź grzeczny, do zobaczenia synku.

Nie wierzył mu. Nie wierzył że zadzwoni. Nie wierzył że się jeszcze spotkają. Myślał że jego ukochany tatuś odszedł i już nigdy nie wróci. Stał zapłakany i patrzył jak jego tata znika za rogiem. Chciał za nim krzyczeć, chciał za nim pobiec i za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie, lecz nie mógł. Stał osłupiały i wpatrywał się w punkt, w którym ostatni raz go dostrzegł.
Chodził do przedszkola, jadł, bawił się, płakał, spał. Wszędzie chodził z jego ulubioną zabawką od taty – niebieskim pluszakiem dinozaurem. Tak wyglądał kolejny rok jego życia. Nie mógł pogodzić się z odejściem osoby, którą tak bardzo kochał. Jednak tatuś dotrzymał obietnicy, dzwonił do niego często i spotykał się z nim co tydzień. Ale to nie było to samo. Karmiony kłamstwami przez własną matkę, stopniowo przestawał tęsknić za tatą tak mocno.
Gdyby mu na tobie zależało, nie odchodziłby. Gdyby cię kochał, zostałby.Nie chciał jej wierzyć. Chciał żeby to było nieprawdą. Ale tatuś odszedł, zostawił ich. Nie chciał go widzieć, płakał kiedy miał się z nim spotkać. Rozłączał się kiedy do niego dzwonił. Michałowi, nie było łatwo. Zatracił się jeszcze bardziej w pracy, aby myśleć jak najmniej. Szukał sposobu aby uśmierzyć swój ból.
- Oliwer, dlaczego nie chcesz się ze mną widywać? Proszę cię synku, powiedz mi – pytał kolejny raz coraz bardziej zrozpaczonym głosem. Próbował się dowiedzieć, choć nigdy nie uzyskiwał odpowiedzi na to pytanie.
- Gdybiyś mnie naplawdę kochał nie odsedłbyś.
- Co ty wygadujesz? Kochanie, ja cię bardzo, bardzo kocham. Nikogo nie kocham tak mocno jak ciebie.
- Nie plawda! Zostawiłeś mnie, odsedłeś.
- Jesteś najlepszą rzeczą jaka mi się w życiu przytrafiła. Kocham cię najbardziej ze wszystkich, naprawdę. Oliwer, błagam cię, uwierz mi.

Patrzył na niego pustym wzrokiem. Mamusia mówiła co innego. Ale tatuś chyba mówi plawdę. Chyba naplawdę mnie kocha. Mamusia musiała się pomylić.- Ja ciebie tez kocham. Baldzo za tobom tensknie. - Tyle wystarczyło, aby Michał znów poczuł jak smakuje szczęście.
- Wiem.., wiem. Ja za tobą też okropnie tęsknie. Ale nie martw się, niedługo się to zmieni. Już nie będzie tak jak teraz. Obiecuję ci, że zrobię co tylko mogę żeby było tak jak dawniej. Musisz dać mi trochę czasu, a wszystko się zmieni. Na lepsze.
Wierzył mu, choć mamusia mówiła coś zupełnie innego. Teraz już wiedział że tatuś go kocha. Że mówi prawdę. Że chce jego szczęścia.
Cyli tatuś wlóci do mamusi? Wlóci i znowu bendziemy scęśliwom rodzinom? Chyba tak. Jednak nie spodziewał się że pewnego dnia jego mamusia przyjdzie zalana z jeszcze bardziej zalanym obcym mężczyzną do domu. Nie spodziewał się że ten mężczyzna niedługo później zamieszka razem z nimi. Nie spodziewał się że czekało go takie piekło.
- Na co się gapisz smarkaczu? - pytał za każdym razem, kiedy przyglądał się jego tatuażom na rękach. Nie lubił go. Nie. Nienawidził go.
W jego domu nie pachniało już świeżą lawendą, jak niegdyś. Teraz pachniało alkoholem i papierosami. Często bawiąc się w salonie znajdował na parkiecie pety papierosów. Przy kanapie najczęściej leżał stosik butelek po wszelakich whisky. Jego dom nie był już taki jak kiedyś. Jego mamusia też nie była już taka jak kiedyś. Coraz rzadziej broniła go przed nowym lokatorem. Pozwalała mu go obrażać. Pozwala mu nim pomiatać. Bał się wracać do domu. Bał się jego. Płakał, kiedy kończył się jego dzienny pobyt w przedszkolu. Płakał kiedy kończyła się jego wizyta u taty. Ale nie mówił dlaczego płakał. Nie powiedział nikomu co działo się w jego domu. Nie chciał martwić taty. Widział że w końcu jest szczęśliwy. Za bardzo go kochał żeby go smucić swoimi problemami. Chciał być odważny. Chciał pokazać tacie że dotrzymał słowa i był silny. Tak jak go o to prosił. Nie wiedział jednak że nie to miał na myśli jego ojciec. Nie wiedział że to co robił wytatuowany mężczyzna było wbrew przepisom. Był jeszcze za mały, aby je znać. Nie miał nikogo, kto mógłby go obronić. Prócz matki. Ale czy można było ją wtedy nazwać matką? Nieczuła na to co się działo z jej małym synkiem. Coraz częściej piła ze swoim nowym partnerem. Coraz częściej była nietrzeźwa. Coraz częściej wracała późno do domu, powierzając opiekę nad swoim synem niańce. Tak nie zachowywała się prawdziwa matka. Jednak on kochał ją nad życie. Tak samo jak swojego ojca. Nieświadomego, szczęśliwego. Uważał że nie był dobrym dzieckiem. Uważał że był złym chłopcem. Uważał że był niegrzeczny. Bał się, że ktoś jeszcze to zauważył. Bał się że inne grzeczne dzieci wytykałyby go palcami. Że tatuś i mamusia przestaliby go kochać, bo nie postępował tak jak inne dzieci. Myślał że grzecznym dzieciom surowo zabronione jest nie lubienie kogoś. A tym bardziej nienawidzenie. Myślał że grzeczne dzieci nie mogą nikogo denerwować. A nie tak jak on robić na złość nowym mieszkańcom w swoim domu. Nie tak jak on chować im klucze. Związywać razem sznurówki butów. Wsypywać sól zamiast cukru do herbaty. Chować pilot od telewizora. Był święcie przekonany że nie zasługuję na miłość rodziców. Że jest ona przeznaczona tylko dla grzecznych dzieci. Czyli nie dla niego.
- Myślisz że cie nie znajdę gówniarzu? Wiem że to ty! - Wydzierał się na cały dom, za każdym razem kiedy młody Winiarski mu się jakoś naraził. - Jak cię dopadnę to popamiętasz.
- Adam, zostaw go. Jest jeszcze mały, nie wie co robi. - Kiedy to usłyszał był zszokowany. Jego mamusia pierwszy raz wstawiła się za nim.
Kocha mnie!- Źle go wychowałaś, to teraz smarkacz sobie pozwala.
- Wychowuję się praktycznie bez ojca, więc nie dziw się dlaczego taki jest. Każdy dzieciak potrzebuję ojca, a jego okazał się wielkim draniem. Nie zależało mu na nim. -
Co mamusia powiedziała? To nieplawda! Tatuś mnie baldzo kocha. To pzez tego pana nie mam taty. To pzez tego pana moja lodzina jest lozbita. To wsystko jego wina.- Dostanie porządne lanie to się czegoś nauczy. - Słyszał jego kroki na schodach, później w korytarzu. Wszedł do jego pokoju. Schowany w dużej szafie modlił się, aby zły pan go nie znalazł. Czuł bijący od niego fetor alkoholu. Słyszał jak strzelają mu kości dłoni, które zapewne zaciskały się w pięści. - Wyłaź smarkaczu! - Miał zachrypnięty, nieprzyjemny głos. Biła od niego nienawiść, którą obdarzał Oliwera.
- Adam, przestań! - Słyszał kroki swojej mamusi zbliżającej się do jego pokoju. Mamusia nosiła w brzuchu jego braciszka i już nie chodziła tak szybko. - Mówiłam ci, żebyś go zostawił.
- Jak porządnie go zleje to się przestanie tak zachowywać. Przestań się chować, wychodź. I tak cię znajdę, słyszysz? Liczę do 3, jeśli nie wyjdziesz dostaniesz mocniej.
- Adam! Nie pozwolę ci uderzyć moje dziecko!
- Mamusia krzycała na niego. Chciała mnie ochlonić. Trzęsąc się ze strachu wyszedł ze swojej kryjówki. Widział triumfalny uśmiech na jego twarzy. Widział przerażenie malujące się na twarzy jego mamy. Widział jak Adam podchodzi do niego. Bał się. Cholernie się bał. Jeszcze nikt nigdy go nie uderzył. Chciał uciekać ale nie miał dokąd. Był w pułapce. Ta chwila zbliżała się nieuchronnie. Skulił się w kłębek. Zakrył głowę swoimi małymi rączkami. Skulony czekał w kącie na cios.
- Nie pozwolę ci! - Usłyszał krzyk matki, która szybko stanęła pomiędzy nimi. Ona też się bała. Bała się bo nie miała pojęcia co się zaraz stanie. Obwiniała się. To ona sprowadziła owego mężczyznę do ich domu. To ona naraziła ich wszystkich na takie niebezpieczeństwo, jakie teraz im groziło.
- Odsuń się szmato! - Był wściekły. Nie panował nad sobą. Od zawsze miał z tym problem. Ale dzisiaj wypił wystarczająco. Uderzył ją z dużą siłą. Upadła uderzając o drewniane łóżko. Chciała się podnieść lecz nie mogła. Chciała za wszelką cenę obronić swoje dziecko. Wiedziała że jednego już nie da rady uratować. Jej głowa zaczęła krwawić, zabrudzając białą pościel na łóżku. Na podłodze, w okolicach jej krocza szybko pojawiła się kolejna plama krwi.
- Wynoś się stąd – Krzyczała ale jej krzyk do nikogo nie docierał. Zamierał gdzieś w powietrzu.
- Wypierdalaj stąd – Ryknął na cały głos w stronę małego chłopca, który wciąż kulił się parę metrów przed nim. - Wypierdalaj stąd i nie wracaj, bo cię zabiję. - Nie chciał uciekać. Chciał pomóc mamusi. Chciał ochronić mamusię. Lecz nie potrafił się poruszyć. Był jak sparaliżowany. Nagle poczuł mocny ucisk na ramieniu, a później czuł już jedynie ból w okolicach żeber. Uderzył o barierki schodów na korytarzu. Adam wyrzucił go z pokoju. Rzucił nim o balustradę. Jak pustą puszkę po piwie. Jak jakiegoś śmiecia. - Spierdalaj i nie wracaj. – Ryknął na cały głos i zamknął drzwi od pokoju, w którym znajdował się już sam na sam z Dagmarą.
Uciekł. Wybiegł z domu. Biegł przed siebie, byle jak najdalej od tamtego okropnego miejsca. Chciał uciec. Schronić się w bezpiecznym miejscu. Nigdy tam nie wracać. Ale tam wciąż znajdowała się jego mamusia. Musiał tam wrócić. Zawrócił. Wbiegał już na podwórko, kiedy drzwi domu otworzyły się.
- Mówiłem ci żebyś tu nie wracał! Wynoś się bo cię zabiję.
- Chcę do mamy! Mamo! - Wołał ją, mając nadzieję że go usłyszy. Że będzie wiedziała że po nią przyszedł. Przyszedł ją uratować.
- Zamknij się gnojku. Wynoś się i to już. - Kopnął go w brzuch. Zatoczył się i upadł. Ból przeszywał jego ciało jeszcze bardziej niż wcześniej. Łzy mimowolnie rozmazywały mu obraz. Chciał odnaleźć mamę. Ale nie mógł. Nie potrafił. Nie dał rady.
Mamo, pseplasam. Nie dam lady. Wiem ze jestem niegzecnym chłopcem, ale nie umiem cię ulatować. Wybac mi mamusiu. Podniósł się. Ostatkami sił zaczął biec. Uciekać przed złym panem. Uciekać przed najświeższymi wspomnieniami. Strach dodawał mu sił. Jedyne miejsce gdzie jeszcze czuł się bezpieczny było przy boku jego ukochanego tatusia. Mały autostopowicz miał powodzenie wśród kierowców. Pierwsza osoba, która się zatrzymała podwiozła go do Bełchatowa. Zawiozła pod samo mieszkanie jego taty. Ochroniarz, który pilnował budynku od razu go poznał i wpuścił do środka. Coraz trudniej się mu chodziło. Był coraz bardziej wyczerpany. Łzy wciąż i wciąż spływały po jego policzkach. Był zły. Zły na siebie. Zły że zostawił mamusię samą. Zły że nic nie zrobił. Zły że nie dał rady ją ochronić. Mówił sobie że jest złym dzieckiem. Dobre dzieci nie uciekają z domu. Dobre dzieci są przy swoich rodzicach. Dobre dzieci mają obojga rodziców. Dobre dzieci nie są bite.  Dobre dzieci nie mają w domu złych panów. Dobre dzieci słuchają innych. Jestem niegzecny.

Ale nie powiedział jej wszystkiego. Nie powiedział jej o najbrutalniejszych momentach. Nie powiedział jej o tym, o czym chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie powiedział jej o tym, co go najbardziej bolało. Nikt o tym nie wiedział.

*-*-*-*-*-*-*-*
- Chodź tutaj – przyciągnęłam go do siebie i mocno przytuliłam. - A teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie – zaczęłam. - Nie mogłeś już nic więcej zrobić, naprawdę. Żaden inny chłopiec nie postąpiłby tak jak ty. Zachowałeś się bardzo, bardzo odważnie i samodzielnie. Więc uwierz mi, nie jesteś niegrzecznym chłopcem. Jesteś bardzo, bardzo grzeczny i dzielny. Mikołaj też tak uważa. Poza tym ja też nie lubię paru osób i to nie oznacza że się jest niegrzecznym. Najważniejsze jest żeby się szanować. Pamiętaj o tym. A teraz już tak nie smutaj, dobrze? - popatrzył się na mnie o wiele weselszym wzrokiem niż wcześniej i wyplątał się z moich objęć, po czym wstał i już z szerokim uśmiechem na twarzy rzucił się mi się na szyję, przewracając nas oboje.
- Naplawdę jestem grzeczny? - zapytał leżąc na mnie.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się do niego.
- I mikołaj do mnie przyjdzie?
- Jasne, i przyniesie ci fajny prezent.
- Supel! Dziękuje ci Kinga – dał mi buziaka.
- No dobra, koniec już tego leżenia. Wstawajmy i przygotujmy ciastka i szklankę mleka dla Mikołaja, bo pewnie będzie baardzo głodny. Chodź.
Przeszukaliśmy wszystkie szafki i szuflady w kuchni i nigdzie nie znaleźliśmy żadnych ciastek.
- Wiem gdzie one są! - krzyknął w końcu Oli i pobiegł do sypialni Michała. - Miałem o tym nikomu nie mówić ale tobie chyba mogę – uśmiechnął się do mnie po czym otworzył szufladę szafki nocnej wypełnioną po brzegi słodyczami. - To jest taka tajna skrytka, bo zawsze kiedy przychodzą koledzy taty szukają w kuchni słodyczy, a tutaj ich nikt nie znajdzie. O, są! - podał mi pieguski. Ustawiliśmy posiłek dla Mikołaja na stoliku w salonie, kiedy rozległ się dzwonek.
- Ja otworzę - powiedział nim zdążyłam jakkolwiek zareagować.
- Ho ho ho, czy są tu jakieś grzeczne dzieci? - usłyszałam niski głos. Podążyłam za Oliwerem i w drzwiach mieszkania zobaczyłam dwumetrowego Mikołaja. Mały,  jakby niepewny tego co miał odpowiedzieć, spojrzał na mnie pytająco. W odpowiedzi na jego nieme pytanie, przytaknęłam uśmiechając się.
- Są - odpowiedział po chwili i wpatrywał się w nienaturalnie dużego i  chudego Mikołaja. 
- A więc,  mam dla nich wyśmienite prezenty, prosto z mojej fabryki. Czy mogę wejść?  - Oliwer wpuścił Mikołaja do środka i zamknął za nim drzwi. - Oliwer.. - zaczął. 
- Skąd pan Mikołaj wie jak mam na imię? - przerwał mu sześciolatek.
- Mikołaj widzi i wie wszystko - uśmiechnął się pod wąsem. Jednak wyraz twarzy chłopca w jednej chwili bardzo posmutniał.  - A z tego co wiem, w tym roku byłeś baardzo grzeczny. Jesteś pierwszy na liście grzecznych dzieci - kontynuował Mikołaj. 
- Naplawdę? - ożywił się momentalnie, a brodacz pokiwał twierdząco głową.
- No więc.. O, ciastka i mleko! To dla mnie?
- Tak - uśmiechnął się blondyn.
- Och, naprawdę, nie trzeba było. Ale jestem taaki głodny - powiedział po czym wepchnął do buzi 2 ciastka na raz. Dziwiłam się że Oliwer nawet w tej chwili nie poznał swojego ojca. - Pyszne. A więc tak, zgodnie ze światową procedurą musisz usiąść mi na kolanach - poklepał się po nogach, chcąc zachęcić tym chłopca. - Ałć - skrzywił się kiedy mały Winiarski z impetem wskoczył mu na kolana - już nie jestem taki młody, uważaj młodzieńcze. Chyba coś mi chrupnęło w kościach. Z tego co wiem młoda damo to już twój ostatni rok studiów medycznych. Może zechcesz zbadać moje stare kości i sprawdzić czy nie są w kawałkach? - spojrzał nam mnie.
- Mikołaju, z pewnością wszystko jest w porządku, na razie nie masz się o co martwić.
- Trzymam Cię za słowo. Ekhem, wracając do naszych procedur. Oliwerze, czy byłeś grzeczny w tym roku?
- Tak - odpowiedział już pewniej, niż wcześniej.
- A więc zgodnie z twoimi wytycznymi, o to jest twój prezent - wyjął z wielkiego worka czerwoną paczkę i wręczył ją chłopcu, który od razu przechwycił ją w swoje ręce i potrząsnął nią, jak gdyby chciał w ten sposób sprawdzić jej zawartość.
- O ja! Ale supel! Baldzo panu dziękuję!
- Oh, ależ nie ma za co. Taka moja praca - uśmiechnął się jeszcze raz przyglądając się swojemu pierworodnemu, który pochłonięty był odpakowywaniem prezentu. - A ty panienko?
- Cóż, chyba już jestem troszkę za stara, Mikołaju. Poza tym obawiam się że w tym roku nie zasłużyłam na prezent.
- Chodź, przekonamy się - mrugnął do mnie i ponownie poklepał miejsce na sowich kolanach, na których po chwili znajdował się mój tyłek. Uwaga Oliwera przeniosła się z zabawek na nas i wyraz jego twarzy ponownie się zmienił. Wydawał się wtedy taki skupiony i czujny, jakby zaraz miało się coś wydarzyć. - Łooh, teraz to już na pewno moje kości nie wytrzymały i wszystkie popękały pod tym ciężarem - wydał z siebie jęk rozpaczy Mikołaj.
- Jest pan bardzo niemiły panie Mikołaju - obdarzyłam go morderczym spojrzeniem.
- Wybacz mi, to już nie te lata - uśmiechnął się przepraszająco. - Hmm, chyba nie było z tobą w tym roku aż tak źle - zamyślił się Mikołaj.  - Zaraz to sprawdzimy - powiedział po czym wyjął jakąś kartkę papieru i zaciekle sprawdzał co na niej było napisane. - Och, znalazłem.  Panna Kinga Malinowska?
- Zgadza się - odparłam grzecznie w odpowiedzi. 

- Co my tutaj mamy.. - zaczął przeszukiwać swój wielki wór z prezentami i po chwili wyjął z niego małą paczuszkę, którą od razu poznałam.  Była to ta sama paczuszka w której ostatnim razem znajdowały się kolczyki "na przeprosiny". Mężczyzna w czerwonym stroju wręczył mi podarunek i uśmiechnął się szelmowsko.
- Bardzo dziękuję Mikołaju - uśmiechnęłam się do niego promiennie, a ten tylko swoim palcem wskazującym pokazał miejsce na swoim policzku, które nie było zakryte białą brodą. Przewróciłam oczami i pocałowałam wcześniej pokazane miejsce.
 - Hoho, ależ nie ma za co. A więc Kingo, mam nadzieję że nie będziesz miała mi tego za złe,  jeżeli będę się do ciebie zwracać po imieniu. Co cię tu sprowadza,  ponieważ z tego co mi wiadomo twoje mieszkanie znajduję się na innym osiedlu mieszkaniowym? 
- No wiesz Mikołaju, wyświadczam przysługę mojemu przyjacielowi i spędzam miło czas z jego synkiem. Robię dobre uczynki, choć nie ukrywam że mój kochany przyjaciel bedzie mi musiał to jakoś zrekompensować - uśmiechnęłam się  niewinnie.
- Ach, tak? A w jakiż to sposób? - uśmiechał się pogodnie, a jego ręką delikatnie mnie objęła.
- To nie jest pana Mikołaja splawa! - powiedział Oli zachowując kamienny wyraz twarzy. Wstał wpatrując się intensywnie swoimi niebieskimi oczami w Mikołaja. - Wydaję mi się że pan Mikołaj powinien już sobie iść.  - wstałam z kolan Michała i patrzyłam zdziwiona na małego.  Michał zrobił to samo i jego mina wskazywała że był tak samo zaskoczony jak ja.
- Skoro jesteś już zmęczony Oliwerze, to oczywiście nie będę ci przeszkadzał - powiedział łagodnym tonem.
- Nie jestem! - podszedł do niego i zaczął go dość nieudolnie pchać w kierunku drzwi wyjściowych. - Niech pan Mikołaj stąd natychmiast wyjdzie - mówił siłując się z nogami Miśka, który szybko otworzył przed sobą drzwi aby nie zostać na nich rozpłaszczonym. - Dobranoc panie Mikołaju,  dziękujemy za prezenty - powiedział dość szorstko w jego kierunku.
- A buziaki na pożegnanie?  - zapytał z nadzieją Mikołaj. 
- Żadnych buziaków! - odpowiedział mu zbulwersowany Oliwer.
- Wesołych mikołajek i do zobaczenia - powiedział na koniec Mikołaj,  kiedy drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. Obserwowałam teraz Oliwera z dużym zaciekawieniem,  a zarazem rozbawieniem ponieważ domyślałam co było przyczyną jego małego wybuchu.
- Oli! - zbeształam go, ukrywając uśmiech. - Dlaczego wyrzuciłeś Mikołaja za drzwi?
- Jak to dlaczego? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Nie widziałaś?  - spytał śmiesznie marszcząc przy tym czoło.
- Czego nie widziałam?  - przekrzywiłam głowę w prawo i czekałam na jego odpowiedzieć, coraz trudniej powstrzymując się od śmiechu.
-  No przecież on się do ciebie przystawiał! - powiedział wyraźnie tym oburzony.
- Chodź tutaj - powiedziałam już nie hamując śmiechu.
- Dlaczego się śmiejesz? - zapytał lekko zagubiony.
- Bo jesteś najukochańszym chłopcem jakiego znam - powiedziałam zamykając go w uścisku. 
- Nie śmiej się z tego! To baldzo poważna splawa - powiedział z powagą,  również mnie przytulając. - Musimy coś wymyślić,  bo ten Mikołaj był na plawdę baldzo nie fajny że tak lobił.
- Oczywiście kochanie, zaraz coś wymyślimy - wypuściłam go z ramion, wciąż się szeroko uśmiechając.
- No więc?  - zapytał kładąc dłonie na biodrach i przyglądał mi się wyczekująco, najwyraźniej nie dając za wygraną. 
- Pooglądamy kreskówki?  - zapytałam wesoło.  Oliwer przyglądał mi się przez chwilę widocznie wahając się czy skusić się na oglądanie telewizji i mi odpuścić czy dalej w to  brnąć. Po kilku sekundach tych rozmyślań zdecydował się jednak na oglądanie kreskówek i z uśmiechem na twarzy usiadł ze mną na kanapie, przykryliśmy się kocykiem i rozpoczęliśmy maraton Tom'a&Jerry'ego.
- Kinga? - usłyszałam czyjś głos, będąc przekonana że znajdowałam się właśnie na sali operacyjnej ze skalpelem w dłoni.
- Hmm? - zapytałam nieprzytomna, powoli podnosząc głowę i walcząc z powiekami, aby się otworzyły.
- Jest już późno i chyba czas spać. Wyłączyłem telewizol, umyłem zęby - otworzył szeroko buzię, aby pokazać mi małe ząbki - i przeblałem się już w piżamę. Idziemy już spać?
- Hmm, tak. Chodźmy - powiedziałam i powlokłam się za nim do sypialni Michała, gdzie wgramoliliśmy się do jego łóżka i przykryliśmy kołdrą po uszy.
- A kiedy wlóci tatuś?
- Powinien za niedługo przyjść, nie martw się. A teraz chodźmy już spać - odparłam, ziewając i przytuliłam Oliwera do siebie i już po chwili po raz kolejny znajdowałam się na sali operacyjnej.

- Kinga?
- Panuję nad wszystkim. Poproszę więcej chust. Ssanie - mamrotałam znowu wyrywana do rzeczywistości z głębokiej otchłani.
- Doktor Malinowska, wszystko jest już pod kontrolą. Najgorsze za nami, teraz proszę za mną, a doktor Kowalski dokończy tą operację.
- Dobrze, już idę - czułam że ktoś mnie wyciąga z ciepłego miejsca i prowadzi gdzieś, gdzie chłód przeszywał mnie do szpiku kości. Otworzyłam powoli oczy, a mój mózg powracał już z dalekiej sennej wyprawy. - O, cześć, kiedy wróciłeś? - zapytałam ogarnięta jeszcze błogością po śnie.
- Przed chwilą - usiadł na kanapie i usadowił mnie koło siebie. - Śniło ci się coś?
- Nie wiem, nie pamiętam - zmarszczyłam czoło próbując sobie coś przypomnieć, lecz sny nigdy nie zabawiały w mojej głowie dłużej niż sekundę po przebudzeniu się.
- Mamrotałaś coś jakbyś była podczas operacji i nie chciałaś wyjść z łóżka, musiałem cie z niego wyciągać jako ordynator - uśmiechnął się lekko.
- Przepraszam - ziewnęłam i przetarłam twarz dłońmi.
- Otworzyłaś już prezent od Mikołaja? - zapytał patrząc się na paczkę leżącą na stole.
- Nie, zapomniałam. Oglądaliśmy jakieś kreskówki a potem poszliśmy spać. Ale nie muszę go otwierać żeby wiedzieć co w niej jest, teraz to są kolczyki drugiej szansy? - zapytałam unosząc brwi.
- Otwórz - dodał spokojnie, wciąż przyglądając mi się z uśmiechem. Spojrzałam na niego podejrzliwie i wzięłam pudełeczko ze stołu. Podniosłam wieczko i zajrzałam do środka. Nie znajdowały się już tam jedynie kolczyki. Wyjęłam małą karteczkę i przeczytałam dokładnie co było na niej napisane.
- Kupon na świeże bułeczki maślane i naleśniki jeśli zamówię jutro kawę w tej nowej restauracji za rogiem? - spojrzałam na niego, a gdzieś na mojej twarzy błąkał się uśmiech.
- Dokładnie, musiałaś być bardzo grzeczna w tym roku że zasłużyłaś na taki prezent. Przecież nie każdy dostaję kupony na jutrzejsze śniadanie w restauracji za rogiem w towarzystwie Michała Winiarskiego - uśmiechnął się do mnie szelmowsko. - Ach, no i oczywiście kolczyki drugiej szansy. Będą ci idealnie pasowały do tej pudrowej sukienki.
- Myślałam że to Oliwer jest tutaj stylistą. Ja też mam dla ciebie prezent. Ale najpierw chyba powinnam bardzo ładnie podziękować Mikołajowi za prezent, który mi podarował oraz należy mi się mała rekompensata za dzisiejszą przysługę, nie sądzisz?
- Masz całkowitą rację - odparł i bardziej wyczułam niż zobaczyłam że się uśmiecha, a później już byliśmy tylko my, tylko ja i on. Nasze płytkie oddechy, czasami zakłócane cichymi jękami, mieszały się ze sobą. Współgraliśmy ze sobą idealnie. Choć ta współpraca była najprzyjemniejszą rzeczą jaka nas teraz mogła spotkać, to jednak wyniszczała nas od środka. Wypalała gdzieś dziurę, której nawet najidealniejszy szew nie mógłby naprawić. Ale wtedy nie dbaliśmy o to. Nie zastanawialiśmy się nad konsekwencjami naszych czynów. Po prostu żyliśmy. Żyliśmy chwilą, czerpiąc z niej jak najwięcej przyjemności. Raz po raz, opadaliśmy na kanapę ciężko dysząc, aby po chwili ponownie kontynuować nasz wspólny taniec.

- To był ostatni raz - wyszeptałam przed siebie, kiedy mój oddech się już unormował.
- Proszę? - jego głos był niemal tak cichy jak mój. A za tym jednym słowem kryła się burza emocji. Zaskoczenie, niedowierzanie, rozczarowanie, strach.
- Ja... - nie wiedziałam co chciałam dalej powiedzieć.
- Ty co? - spytał, możliwe że za bardzo natarczywie. Odetchnął głęboko. - Powiedz mi - odwrócił się w moją stronę i intensywnie mi się przyglądał, wyczekując jakiegoś ruchu z mojej strony. - Mieliśmy rozmawiać, mieliśmy mówić sobie jeśli coś będzie nie tak. Pamiętasz? - podniosłam wzrok i patrzyłam się na niego przy bladym świetle lampki, która stała obok skórzanego fotela.
- Ja po prostu nie mogę - powiedziałam, pomimo że mój głos nie współpracował ze mną tak jak zawsze. Nie poruszył się, dalej siedział wpatrzony we mnie i czekał, aż powiem coś więcej. Jego twarz nie zdradzała niczego. - Zrozum.. - zaczęłam powoli, intensywnie myśląc jak ubrać moje myśli w słowa - poznałam Thomasa i.. - wbiłam wzrok w dłonie - i ja go naprawdę lubię. Spotykamy się i jest dobrze. I nie chcę tego zepsuć, kiedy to się nawet jeszcze nie zaczęło. Więc po prostu nie mogę. Nie potrafię tak - spojrzałam na niego trochę wystraszona jaka będzie jego reakcja. A on się uśmiechał, ledwo co, ale jednak się uśmiechał. Wyciągnął swoją dłoń do przodu, kierując jej wierzch na mój policzek. Kiedy jego skóra zetknęła się z moją, wtuliłam swoją twarz w jego dłoń jeszcze bardziej.
- Mam prośbę - powiedział dalej się uśmiechając. - Kochaj się ze mną.
- Ale przecież, przed chwilą skończyliśmy - powiedziałam trochę zbita z tropu. Pokręcił głową i powtórzył swoją prośbę.
- Kochaj się ze mną, ten jeden, ostatni raz - przysunął się do mnie i teraz nasze twarze dzieliło zaledwie 7 centymetrów. Mogłam mu się dokładniej przyjrzeć. Blady uśmiech dalej gościł na jego twarzy, ale dopiero teraz dostrzegłam że nie docierał on do oczu. Były inne niż zwykle. Wyrażały uczucia, które od dawna w nim nie gościły.
- Michał, ja.. - zobaczyłam to wszystko inaczej. Inaczej niż do tej pory dostrzegałam. Zanim jednak zdążyłam wszystko dokładnie przeanalizować, jego usta ponownie odnalazły moje. Jego pocałunek był pełen emocji, które wcześniej zdążyłam w nim dostrzec. Dominowała desperacja i smutek. Pomimo mojego poczucia winy i chaosu, który przed chwilą ogarnął moją głowę poddałam się mu. Bardzo chciałam mu pomóc, w jakiś sposób uśmierzyć jego ból, choćby na chwilę. Całowaliśmy się coraz bardziej żarliwie, a nasze wcześniejsze pożądanie ponownie odżyło. Ale tym razem było zupełnie inaczej. Inaczej niż podczas tych wszystkich razów, kiedy ściągaliśmy bieliznę i po prostu wzajemnie sprawialiśmy sobie przyjemność, czasami dorzucając do tego jakieś garstki emocji czy przeżyć. To było zupełnie coś innego.
Wszystko działo się powoli, każdy ruch był wolny i delikatny. Każdy ruch był przepełniony uczuciami, jego uczuciami. Zapomniałam o wszystkim. Skupiłam się tylko na nim. Patrzyłam na jego twarz, w jego oczy, które z każdą chwilą stawały się coraz bardziej podobne do tych, które tak dobrze znałam. Czułam że jeszcze trochę i kolejny raz dzisiejszej nocy doznam spełnienia, jednak wiedziałam że te poprzednie w żaden sposób nie będą mogły się równać temu. Pomimo że wiedziałam, że kiedy tylko dojdę do siebie ogarnie mnie fala tych najbardziej dojmujących uczuć. Pomimo że wiedziałam, że ten najcudowniejszy seks, jaki kiedykolwiek uprawiałam łamie i podpala mnie od środka, niszczy wszystko co udało mi się do tej pory uzyskać. Nie przerywałam, nie chciałam, nie potrafiłam. Razem szczytowaliśmy, rozkoszując się tą chwilą. Chwilą, po której od razu miał przyjść ból. Nawet nie zdawałam sobie sprawy że po moich policzkach powoli spływają łzy, które on scałowywał. Ból nadszedł. Silniejszy niż mogłam przypuszczać. Intensywniejszy i bardziej dojmujący niż mogłam zakładać. Płakałam, a on przytulał mnie do siebie, głaszcząc po plecach i szepcząc cicho do ucha słowa, które miały przynieść mi choćby odrobinę ukojenia.
- Żadna dziewczyna nie płakała jeszcze podczas seksu ze mną, więc nie wiem co to znaczy, ale to chyba nie jest za dobry znak. Chyba nie było aż tak źle, co? - spytał
, całując mnie we włosy. Po jego głosie poznałam, że jest znowu moim wesołym Michałem, ale dosłyszałam w nim też strach. Nie mogłabym wtedy postąpić inaczej. Zaczęłam go znowu całować. Pragnąc w ten sposób przekazać mu wszystko to, co czuję, co myślę. Dać mu jak najwięcej z siebie. Bo na to zasługiwał. To ja nie zasługiwałam na niego. To nie on był tutaj problemem, to ja nim byłam. Nie pasująca. Inna. Zepsuta przez wszystkie złe rzeczy, jakie mi się przytrafiły. Nie potrafiłam dać mu wszystkiego, czego oczekiwał. Nie potrafiłam żyć w kłamstwie, że kiedyś znów będę taka jak kiedyś. Otwarta na uczucia. Otwarta na miłość. Chciałam spróbować znowu szczęścia. Ale bałam się. Bałam się że znowu coś poszłoby nie tak. Bałam się że zraniłabym go. A tego bym nie zniosła. Nie mogłam bym patrzeć jak Michał przeze mnie staje się ponownie zdołowany, smutny, apatyczny, pusty. Był dla mnie kimś zbyt ważnym, żeby podejmować takie ryzyko. By narażać go na to, co kiedyś przechodził ze swoją byłą żoną. On dał radę. Podniósł się, powrócił do normalnego funkcjonowania. A ja za nic w świecie nie chciałabym przywrócić go do poprzedniego stanu. Na swój sposób kochałam go. Pomimo wszystkich starań, aby nie dopuścić do siebie tych uczuć, zakochałam się w nim. Wiedziałam jednak, że nie zasługuję na niego, tak samo jak on nie zasługuje na to, aby być z kimś takim jak ja. Dlatego musiałam nam to jakoś ułatwić. Musiałam z tym skończyć. Musiałam postarać się naprawić siebie, stanąć na nogi, tak jak to kiedyś zrobił Michał. Musiałam spróbować odnaleźć szczęście, zacząć od nowa. A Thomas był cudowny, musiałam wierzyć, że nam się uda, musiałam spróbować. Pomimo, że wiedziałam, że takim krokiem sprawię Michałowi ból, postanowiłam iść tą ścieżką, mając na celu jego dobro. Bo wiedziałam też, że gdybyśmy podjęli to ryzyko i nie udałoby się, to zabolałoby go jeszcze bardziej. Złamałoby. A byłam pewna tej przegranej. Nie potrafiłam dać mu miłości, nie potrafiłam dać mu szczęścia, nie potrafiłam dać mu tego na co zasługiwał. Nie potrafiłam dać mu całej siebie.

* Na potrzebę fabuły odrobinkę zmieniłyśmy cytat z piosenki Let her go - Passenger, aby była adekwatniejsza do treści rozdziału.  Mam nadzieję, że nie uraziłyśmy tym nikogo. :) A o to oryginał:
"Well you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
And you let her go."

Trochę się ugięłyśmy jeśli chodzi o uczucia Kingi... Trudno. Ale nie cieszcie się za szybko.:* Dzisiaj sama perspektywa Kingi, mam nadzieję, że nie jesteście za to złe. A co do rozdziału to mamy nadzieję, że was tym nie rozczarowałyśmy. To w sumie tyle od nas. Żyjcie i trzymajcie się cieplutko, my czekamy na śnieg. *-* Buźki!

poniedziałek, 13 stycznia 2014

22. Kocha się za nic. Nie is­tnieje żaden powód do miłości.

We stood
Steady as the stars in the woods
So happy-hearted
And the warmth rang true inside these bones

~
Ben Howard

Perspektywa Marioli.
Oczy. Nos. Policzek. Uszy. Usta. Klatka piersiowa. Brzuch. Podbrzusze... Moje myśli krążyły w przerażającym tempie jak i w przerażającym kierunku. A wszystkie dotyczyły Bartka. To on był powodem mojego rozproszenia i nieumiejętności skupienia się na słowach fizjoterapeuty, z którym mieliśmy dzisiaj zajęcia. Odliczałam godziny, a w końcu minuty do spotkania z nim. Kiedy dostaliśmy błogosławieństwo pana Maurycego że możemy opuścić pokój, pożegnałam się ze znajomymi i pobiegłam do windy, która miała mnie przetransportować na piętro z odziałem onkologicznym, gdzie aktualnie znajdował się Bartek. Z okazji Mikołajek poproszono go o odwiedziny u chorych dzieci przebywających w szpitalu. Bez zawahania się zgodził. Co chwilę ktoś wsiadał lub wysiadał i winda zatrzymywała się na każdym piętrze i zaczęłam zastanawiać się czy nie byłoby szybciej schodami, ale wtedy przypomniałam sobie o wysokim obcasie moich butów i szybko porzuciłam ten pomysł. Kiedy winda zatrzymała się na właściwym piętrze wyszłam z niej z jakąś pielęgniarką ubraną w różowy uniform. Podążając za nią trafiłam na dziecięcą część oddziału. Rozglądałam się na prawo i lewo zerkając przez duże szyby do pokojów małych pacjentów w poszukiwaniu Bartka. Na ścianach porozwieszane były różne rysunki, obrazki wykonywane przez dzieci. Widać było, że wszyscy starają się utrzymać tam dobrą atmosferę i sprawić aby pacjenci czuli się dobrze. W końcu ujrzałam Bartka przez szybę w pokoju z białymi ścianami, na których nie było żadnych rysunków. Zaczęłam zastanawiać się czy pobyt chłopca, który się w nim znajdował dopiero się zaczął, czy szykował się już do opuszczenia szpitala. Przyglądałam się tej dwójce i widziałam jak Bartek z całych sił próbował go rozweselić, ale mały wciąż miał taką samą upartą i zadziorną minę jak wcześniej. Kiedy już myślałam że Bartek się podda i odwiedzi kolejne dzieci, szepnął czarnowłosemu coś na ucho, a ten od razu się ożywił i energicznie pokiwał głową. Zdziwiłam się taką nagłą zmianą i później zobaczyłam jak mój chłopak wyciągnął jakiegoś brązowego pluszaka zza kurtki, a chłopiec od razu, kiedy go od niego wziął przytulił do siebie z całej siły i wielki uśmiech zakwitł na jego twarzy. Przyglądałam się całemu zajściu jeszcze dłużej i z każdą chwilą uśmiech na mojej twarzy również się poszerzał. Kurek porozmawiał jeszcze z chłopczykiem i wyszedł na korytarz, dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi do sali dostrzegł mnie. Uśmiechnął się i podszedł.
- Hej - pocałował mnie. - Długo już tu tak stoisz?

- Chwilę - uśmiechnęłam się. - Świetnie sobie z nim poradziłeś.
- Myślałem, że uda mi się go rozweselić w jakiś inny sposób, ale bez jego pluszka widocznie było to nie możliwe. Zgubił go kiedy poszedł na badania. - wyjaśnił. - Mogłabyś jeszcze poczekać? Muszę jeszcze zajrzeć do jednej sali.
- Jasne - dałam mu buziaka i usiadłam na ławce, na przeciwko okna aby mieć wgląd na to co się działo w sali, do której właśnie wszedł Bartek. ...

- Jak masz ochotę spędzić dzisiejsze popołudnie? - zapytał , przyciskając guzik przywołujący windę.
- Myślałam, że już coś zaplanowałeś - zerknęłam na niego.
- No wiesz, wolę improwizację - uśmiechnął się zalotnie. - Chcesz zrobić jakieś zakupy, czy wracamy prostu do pokoju?
- Chyba nic nie potrzebujemy - omiotłam w myślach nasze zaopatrzenie.
- To dobrze, mamy więcej czasu dla siebie - objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
- Lekarze powiedzieli ci już coś konkretnego? - zapytałam kiedy wsiadaliśmy do jego samochodu.
- Zakładają, że za tydzień prawdopodobnie wrócę już do Moskwy - odpowiedział zapalając silnik samochodu. - Wykonali świetną robotę, resztą ma już zająć się Dynamo.
- To dobrze - powiedziałam, choć nie byłam przekonana do swoich własnych słów, bo to oznaczało kolejną rozłąkę. Ale wiedziałam, że Bartek musi się rozwijać i realizować swoje marzenia i cele więc cieszyłam się razem z nim i wspierałam go. -
To teraz już z górki, za niedługo już będziesz błyszczeć na parkiecie. A i masz mi wysyłać linki do jakichś internetowych transmisji do waszych meczów, bo ja nigdy nie mogę żadnych znaleźć.
- Jesteś pewna że chcesz to oglądać?
- A dlaczego miałabym nie? - spojrzałam na niego z ukosa.
- Nie wiem, myślałem że masz ciekawsze zajęcia do robienia.
- Nie ma nic ważniejszego od oglądania meczów mojego ukochanego - uśmiechnęłam się do niego najsłodziej jak tylko potrafiłam.
- No dobra, dobra. Już się tak nie podlizuj - zatrzymał się na czerwonym. - Jesteś wspaniała - dał mi buziaka.
- Wiem - uśmiechnęłam się do niego. - Ty również. Z takimi genami nasze dzieci będą cudowne.
- Dzieci?
- No tak, dzieci. Kiedyś, w przyszłości. No chyba, że nie chcesz - dodałam szybko i zerknęłam na jego twarz badając jego reakcje.
- Nie, nie o to chodzi. Uwielbiam dzieci. Możemy mieć ich mnóstwo - dodał po chwili rozluźniony.
- Taa, szczególnie, że to ja będę z nimi zostawała, kiedy ty będziesz latał po świecie. Może bez przesady z tą ilością - przyglądałam mu się, coraz bardziej zadziwiona tym, że ostatnio bardzo często poruszaliśmy i dyskutowaliśmy na temat wspólnej przyszłości.
- Masz rację, przedyskutujemy to kiedyś, jak już będzie na to pora. Aha i zostaję na święta Bożego Narodzenia w Rosji, rodzice z Kubą przylecą do mnie.
- Aha.
- No i ee.. Twoi rodzice przylatują z moimi. I jeśli chcesz to też możesz wpaść - powiedział, a w jego głosie nie było słychać tej pewności siebie, która zawsze mu towarzyszyła. - To znaczy, nie możesz, tylko musisz wpaść. Ale ja cię do niczego nie zmuszam, tylko że.. Rozmawiałem z moimi i twoimi rodzicami i tak się umówiliśmy no i ten.. Przylatujesz razem z nimi i robimy wspólne święta w Moskwie.
- Aha. Ale.. Nie zrozum mnie źle, bo to bardzo miłe z twojej strony i bardzo się cieszę, że spędzimy razem ten czas, ale dlaczego moja rodzina ma tam przyjechać? Myślałam, że ty spędzasz święta ze swoją rodziną, a ja ze swoją.
- No bo tak stwierdziliśmy, że będzie weselej - odparł niezbyt przekonująco, ale postanowiłam, że nie będę już ciągnąć tego tematu. Kiedy zrozumiał, że ustąpiłam i nie mam zamiaru się już o nic wypytywać zaczął nowy temat.
- Widziałem przedwczoraj Kingę z jakimś blondynem, kiedy chodzili po galerii i się chyba nawet całowali. Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Tak, jesteś trochę nie doinformowany. Ten blondyn to niejaki Thomas, francuski chirurg. Spotykają się, i z tego co mówisz to coraz częściej - odpowiedziałam z grymasem.
- Nie spodobał ci się?
- Nie, to nie o to chodzi. Jest naprawdę sympatyczny, miły, przystojny, inteligentny, będzie miał dobrze płatną pracę i pomaga ludziom, no ale sam rozumiesz.
- Michał, tak? Mariola, daj spokój, na prawdę. Ja rozumiem, że kochasz Kingę i chcesz dla niej jak najlepiej ale daj jej żyć, popełniać błędy i uczyć się na nich. Ja też ją kocham i co do tej sprawy mam takie samo zdanie jak Michał. Rozmawiałem z nim 2 dni temu, powiedział mi, że go do mnie wysłałaś po rozum ale no cóż, u mnie go nie znalazł bo oboje sądzimy tak samo. Więc proszę cię żebyś zrobiła to samo co my i się nie wtrącała, odpuść jej - powiedział, ale gdy zobaczył moją zaciętą minę tym razem on ustąpił. - Może pójdziemy dzisiaj do kina? Z tego co wiem to jest teraz jakiś dobry thriller.
- Jeśli chcesz to możemy iść - odpowiedziałam wpatrując się w drogę i dostrzegłam spadające płatki śniegu. - Cieszę się, że jedziemy na te krótkie wakacje po świętach. Już się nie mogę doczekać - uśmiechnęłam się przed siebie. - A ty nie miałeś z tym żadnych problemów w klubie? Bo to chyba bardzo dziwne i nietypowe, żeby robić sobie wolne w środku sezonu.
- O mnie się nie martw, jak podpisywałem umowę z Dynamem to już wtedy im oznajmiłem, że będę potrzebował wtedy tygodnia wolnego i nie wyrażali wtedy dezaprobaty.
- Kiedy się kontraktowałeś?
- No tak, bo wiesz. Miałem pewne plany.
- Plany?
- Tak, chyba każdy jakieś ma - uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. - Z tego co wiem to za jakieś 15 minut będzie ten film w kinie. Chętnie go zobaczę, jedziemy? Porozmawiamy później.
- Dobrze - przystałam na jego propozycję i 10 minut później kupowaliśmy już sobie bilety na film.

- A już myślałem, że obejdzie się bez rozdawania autografów i pozowania do zdjęć - powiedział zapinając pasy. - Podobał ci się film?
- Trzymał w napięciu i ogólnie dobrze był zrobiony, fajny był.
- Ze mną nie ma miejsca na nudę - uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście, szczególnie w te dni, kiedy wracasz po meczu i zasypiasz rozmawiając ze mną - udzielił mi się jego dobry humor.
- Poważnie? Teraz będziesz mi to wypominać. Ty kiedy nie uprawiasz seksu w jakiś dzień to później, kiedy śpisz, chrapiesz.
- Że co proszę? Ja nie chrapię!
- No przecież śpię obok ciebie to słyszę, bo zazwyczaj zasypiasz przede mną. A ja nie znoszę dźwięku chrapania, więc będziemy musieli coś z tym zrobić - położył mi rękę na udzie i zaczął nią jechać w górę.
- Nie denerwuj mnie. Kinga jakoś nigdy mi nic takiego nie mówiła, a to ona zazwyczaj siedziała po nocach, kiedy ja spałam. I połóż obie ręce na kierownicy.
-  Nie martw się, nie chrapiesz głośno, więc cie nie słyszała, albo jej to nie przeszkadzało, więc się nie uskarżała. Myślałem, że spodoba ci się moja propozycja
- A czy ja powiedziałam że mi się nie podoba?
- Czyli się zgadzasz?
- Tego też nie powiedziałam.
- Kobiety.. - skwitował. - Może jutro wrócimy razem do Bełka? Załatwię z Sokalem, żebyśmy następnego dnia się spotkali jakoś w południe. Co ty na to? - zaproponował zatrzymując się pod hotelem.
- Jasne, mam nadzieję, że moje mieszkanie jeszcze jest w całości.
- Ej, bo się mnie pytałaś ostatnio czy możesz coś zmienić w mieszkaniu, o co ci chodziło?
- Niespodzianka - uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym wyszłam z samochodu.
- Boję się co zastanę, jak tam wrócę.
- Chyba nie mam aż tak złego gustu, jakoś to będzie - nacisnęłam guzik przywołujący windę. Drzwi po chwili rozsunęły się i wysiadło z niej kilka osób, kiedy weszliśmy do środka, ponownie byliśmy zupełnie sami. Spojrzałam na Bartka. On też na mnie patrzył. - Zaraz będzie u siebie w pokoju - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. - Bartek, przestań się na mnie patrzeć jak..
- Jak? - przekrzywił głowę wyginając swoje wargi w uśmiechu.
- Jakbym była naga - patrzyłam na niego czekając na jakąś odpowiedź, ale on tylko uśmiechnął się szerzej i przygwoździł mnie do ściany namiętnie całując. Nagle winda zatrzymała się z łoskotem.
- Nacisnęłaś coś? - zapytał odrywając się ode mnie.
- Nie. Ty chyba też nie. Winda się zepsuła?
- Na to wygląda - dodał rozglądając się po jej wnętrzu. Następnie nacisnął kilka przycisków ale nic się nie zmieniło. - No to utknęliśmy. Zadzwonię do recepcji, gdzieś mam ich numer - powiedział wyciągając telefon.
- Witam, mówi Bartosz Kurek z pokoju numer 69, mam pewien problem no i cóż, sam się na pewno z nim nie uporam. Mógłbym liczyć na pomoc z obsługi? - zapytał grzecznie. - A więc tak, znajduję się pomiędzy 4 a 5 piętrem, zamknięty w windzie ze swoją dziewczyną. - czekał, słuchając osoby po drugiej stronie. - Dziękuję, czyli jak długo będziemy tutaj zamknięci? Dobrze, ale proszę się z tym w miarę możliwości jak najszybciej uporać - dodał rozłączając się.
- I co?
- Nic konkretnego nie powiedzieli, zadzwonią jeśli się czegoś dowiedzą. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tutaj nocować, to zrujnowałoby nasze plany - uśmiechnął się do mnie.
- Tutaj też możemy porozmawiać - odparłam spokojnie z szerokim uśmiechem.
- No tak - powiedział siadając na podłodze na przeciwko mnie. Podążyłam w jego ślady i usiadłam opierając się o ścianę windy. - Masz jakieś pytania do mnie?
- Zawsze coś się znajdzie. Po pierwsze chciałabym wiedzieć skąd pomysł na wspólnie spędzone święta, i to w Moskwie.
- Już ci mówiłem, nasi rodzice stwierdzili, że tak będzie lepiej. Moja mama w ogóle zrobiła mi kazanie, że nie przedstawiłem jej mojej dziewczyny.
- Przecież zna mnie od 20 lat.
- No tak ale ona upierała się, ze zna cię jako Mariola, przyjaciółka Bartka, a nie jako Mariola, dziewczyna i wielka miłość Bartka -powiedział przewracając oczami, a ja zaśmiałam się.
- No skoro twoja mama tak nalega, to z przyjemnością ją poznam.
- Miło mi to słyszeć, tylko musisz na nią uważać, jest bardzo nieustępliwa, zawsze chce wszystko wiedzieć i uważa, że zawsze ma racje. Macie podobne charaktery.. Chyba muszę się porządnie zastanowić, czy chcę spędzić resztę życia z młodszą i ładniejszą wersją mojej mamusi - wyszczerzył się.
- Spadaj, ty wcale nie jesteś lepszy. Jeszcze wytłumacz mi proszę, skąd wiedziałeś 8 miesięcy temu, że pojedziemy razem na Hawaje? - bardzo ciekawiła mnie jego odpowiedź.
- No wiesz, wtedy chyba bardziej myślałem o bardziej przyjacielskim wypadzie z tobą i z Kingą, ale sytuacja się zmieniła i nie powiem żebym narzekał. Tak jest chyba nawet lepiej.
- Sugerujesz, że wakacje bez Kingi są zdecydowanie lepsze? - uniosłam brwi do góry rozbawiona.
- Nie zaszczycę odpowiedzią tego pytania - ciągle się uśmiechał. - Ale ja też bardzo się cieszę na ten krótki urlop. Tylko wciąż boję się o moją pozycje w drużynie i kiedy w końcu wrócę do gry. Strasznie długo się to ciągnie.. Nigdy nie myślałem, że spotka mnie coś takiego.
- Nie martw się, niedługo wszystko się w końcu ułoży. Musisz być dobrej myśli. No wiesz uprawianie sportu zawodowo niesie ze sobą ogromne ryzyko kontuzji i innych uszczerbków na zdrowiu. Po prostu trzeba przez to wszystko przejść i później wstać jeszcze silniejszym - dodawałam mu otuchy.
- Na pewno masz rację, ale to to wszystko nie jest takie łatwe. Kiedy jest się w cieniu, kiedy przytrafiają się takie właśnie rzeczy trudno jest uwierzyć, że to wszystko za chwilę minie, że za kilka chwil znowu pojawi się słońce.
- Bartek jesteś silny psychicznie i dasz radę, masz wokół siebie wspaniałych ludzi, na których zawsze możesz liczyć, którzy cię kochają i zawsze będą wspierać. Nie zapominaj o tym - uśmiechnęłam się pogodnie.
- Ty nawet nie wiesz jak ja cię bardzo kocham - powiedział nagle patrząc mi prosto w oczy. - Jestem ogromnym szczęściarzem, że cię mam przy sobie.
- Owszem, jesteś - potwierdziłam jego słowa z szerokim uśmiechem. Wstałam i usiadłam koło niego opierając głowę na jego ramieniu. - Bartek, ale nie boisz się?
- Hm? Czego? - zapytał opierając swoją głowę na mojej.
- No bo ty masz lęk wysokości, a my właśnie jesteśmy zamknięci w metalowej puszce nad kilkunastoma metrami od ziemi - momentalnie zesztywniał i podniósł głowę, która po chwili oparł o ścianę.
- A jeśli my spadniemy na dół, to co wtedy? - zaczął panikować i a ja zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle poruszyłam ten temat.
- Bartek, nic takiego się nie stanie, bez obaw.
- Ty nie rozumiesz! My możemy zginąć! A ja nawet nie sporządziłem testamentu. O nie, żeby tylko Kuba się nie dobrał do tego wszystkiego. Przecież on to wszystko roztrwoni w niecały rok. W ogóle o czym ja myślę! Ty umrzesz ze mną, nie możesz umrzeć -  jego oczy były wielkie jak spodki.
-n Bartek, przestań tak mówić! Słyszysz? Masz natychmiast przestać. Zaraz zadzwonią.. - w tym momencie rozległ się odgłos dzwonka telefonu Bartka - a nie mówiłam. Pewnie zaraz nas stąd wyciągną.
- Halo? - powiedział dalej wystraszonym głosem. - Tak? To dobrze, bardzo państwu dziękuję. Niezmiernie, ogromnie, wielce, nadzwyczaj, niesłychanie, niezwykle dziękuję - powiedział ciesząc się jak dziecko i rozłączył się. - Jesteśmy uratowani! - krzyknął, wziął mnie w objęcia i mocno pocałował. - Kocham cię.
Minęło 10 minut, a my w ciszy wciąż czekaliśmy w windzie, aż w końcu ktoś nas stamtąd wyciągnie.
- Mariola..? Nie wydaję ci się, że te ściany się coraz bardziej do nas przysuwają - wydyszał i dopiero wtedy zauważyłam że na jego czole pojawił się pot.
- Co ty Bartek? Masz jeszcze klaustrofobię? - jęknęłam.
- Ten sufit nas zaraz zmiażdży! Jak tu duszno! - powiedział głośno wciągając powietrze i wtedy coś szczęknęło i winda ruszyła w dół. - My spadamy, Mariola! Nie chcę umierać, jestem jeszcze za młody! Chciałem się z tobą ożenić i mieć dużo dzieci i mieszkać w jakiejś cichej, spokojnej wsi w ładnym, dużym domku z ogrodem i chciałem mieć psa. Nie mogę dzisiaj umrzeć! - gdy tak jęczał drzwi windy otworzyły się i spoglądało na nas kilkanaście osób. Wstałam z podłogi i wyszłam z windy uradowana, że to już koniec tej przygody. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Bartek dalej siedzi w windzie i patrzy nas wszystkich tam zgromadzonych. Wyglądał jak małe zagubione dziecko.
- Bartek, chodźmy - powiedziałam wyciągając w jego stronę dłoń. Wstał podszedł do mnie i złapał mnie za nią.
- Dziękujemy za pomoc - powiedział do ludzi i odeszliśmy w stronę schodów, którymi doszliśmy na 6 piętro.
Reszta wieczoru minęła nam bardzo sympatycznie. Przedrzeźniałam Bartka, naśladując jego krzyki z windy, a on sam śmiał się z tego w niebo głosy. Zmęczeni po całej tej aferze położyliśmy się wcześniej do łóżka i zanim poszliśmy spać opowiadaliśmy sobie o naszych marzeniach. Stwierdziłam, że Bartek jest niepoprawnym romantykiem. Kogoś takiego jak on, już chyba nie ma na świecie. W końcu zasnęłam, słuchając opowieści Bartka z dzieciństwa, o budowaniu domku na drzewie, który miał być niespodzianką dla mnie i dla Kingi. Zasnęła rozkoszując się myślą, że ten cudowny mężczyzna jest tylko mój i chce się ze mną ożenić,
mieć dużo dzieci, mieszkać w dużym domu z ogrodem w spokojnej okolicy i mieć psa. Tak, ja zdecydowanie także, podzielałam jego marzenia.


Perspektywa Kingi.
- A ty Kinga, jak spędzasz mikołajki? - zapytała się mnie Agnieszka, zerkając na mnie przez ramię.
- Nie mam planów - odpowiedziałam zamyślona.
- To chodź z nami na piwo - zaproponował Dawid, gdy naszą rozmowę przerwał dzwonek mojego telefonu.
- Przepraszam - bąknęłam do znajomych i odebrałam telefon. - Słucham.
- Hej. Nie przeszkadzam? - usłyszałam uradowany głos Michała.
- Cześć, pewnie że nie.
- Wpadniesz dzisiaj do mnie? - zapytał bezpośrednio. Po 3 sekundach obustronnej ciszy kontynuował. - Ee.. To znaczy, bo wiesz.. - jąkał się zakłopotany. - Mam dzisiaj trening do późna, a Oli dzisiaj przyjeżdża i nie chce żeby się nudził na hali, poza tym dzisiaj ma przyjść Mikołaj i potrzebuję twojej pomocy - wybrnął.
- Mikołaj? Jasne że ci pomogę - odpowiedziałam, zerkając na moich towarzyszy, którzy przysłuchiwali się mi.
- Świetnie, dziękuję. To ja ci już nie przeszkadzam.
- Nie przeszkadzasz, idę właśnie ze znajomymi na praktyki. To o której mam być?
- Przyjdź od razu jak skończysz, okej?
- Dobrze. To do zobaczenia, kochanie - odpowiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo, ukradkiem spoglądając na Dawida.
- Kochanie? - zaśmiał się. - Czyżbym kolejny raz ratował cię z opresji?
- Powiedzmy. Kończę, pa - uśmiechnęłam się i rozłączyłam. - Przepraszam ale nie mogę iść - uśmiechnęłam się grzecznie do przyjaciół.
- Chłopak? Trudno, wybierzemy się następnym razem - powiedział Dawid lekko zawiedziony. Uśmiechnęłam się ponownie i przysłuchiwałam się ich dalszej rozmowie.
Podczas zajęć dostałam sms.a od mojego wybawcy:
" O której będziesz w Bełchatowie? Przyjadę po Ciebie na przystanek. Zimno dzisiaj jest. "
Szybko wystukałam odpowiedź:
" O 16, dzięki. "
- Kinga! Ile razy powtarzałem że nie wolno używać urządzeń elektronicznych podczas zajęć ze mną? - upomniał mnie doktor Karpiński.
- Przepraszam.. - powiedziałam cicho, czekając niecierpliwie na koniec zajęć. Podczas drogi powrotnej zastanawiałam się czy nie powinnam kupić jakiegoś drobnego upominku dla Oliwera i Michała, choć nie byłam pewna czy wystarczy mi czasu. Wjeżdżając na przystanek widziałam czekających Winiarskich.
- Kinga! - Oli puścił się biegiem w moją stronę, gdy tylko wysiadłam z autobusu. - Dlaczego nie masz czapki?! - mrużył wrogo oczy.
- Cześć brzdącu - przytuliłam go na powitanie. - Zapomniałam, no - uśmiechnęłam się do niego, po czym przywitałam się z jego ojcem. - Misiek, mam prośbę, moglibyśmy wracając zahaczyć o Echo? Muszę coś załatwić - wyjaśniłam wsiadając do jego samochodu.
- Dobrze.
- Oli i jak odwiedził cię już Mikołaj, bo byłeś grzeczny w tym roku, prawda? - spytałam go radośnie.
- Nie.. - powiedział smutnym głosem. - Mam nadzieję że o mnie nie zapomniał, bo baldzo się stalałem być grzeczny.
- Nie martw się, jeszcze przyjdzie - odpowiedziałam dodając mu trochę otuchy. - A do ciebie Michale dotarł już Mikołaj? - zapytałam patrząc na niego spod rzęs.
- Oczywiście że tak, byłem pierwszy na liście grzecznych osób - odpowiedział z nutką ironii. - Chyba nie zasłużyłem sobie w tym roku - dodał po chwili teatralnie pociągając nosem.
- Oj, nie martw się, jeszcze wszystko przed tobą - położyłam mu rękę na udzie - i Olim. O co prosiłeś w liście mały?
 - Poplosiłem o stelowany helikoptel i jeszcze oo.. Powiem ci później - dodał tajemniczo.
Po 20 minutach zakupów wróciłam do chłopaków,  którzy właśnie objadali się goframi.
- Kupiłaś wszystko co chciałaś?
- Tak, dzięki za fatygę - uśmiechnęłam się życzliwie i usiadłam na krześle na przeciwko Oliwera, który miał całą buzię brudną od dżemu i bitej śmietany.
- Nie ma sprawy. Chcesz trochę? - zapytał Misiek podtykając mi gofra do ust. Ugryzłam kęsa gofra, na którym było o wiele za dużo bitej śmietany.
- Dobry - odparłam oblizując wargi.
- Wyglądasz jak kot cioci Anastazji - zaśmiał się Oli, a Michał przyłączył się do niego.
- No co? - pytałam patrząc na nich jak na idiotów.
- Niee, nic - odpowiedzieli chórkiem.
- Z czego się tak śmiejecie? - dodałam już bardziej zirytowana.
- Z tego - Michał kciukiem zebrał bitą śmietany znad moich ust, po czym włożył go do ust. Czułam jak na mój policzek wypływał rumieniec.
- Dlaczego akurat kot cioci Anastazji? - spytałam lekko zmieszana.
- Bo ma długie wąsy - powiedział Oli wycierając nieporadnie buzie serwetką jeszcze bardziej wszystko brudząc, więc interwencja ojca była potrzebna.
- Chodźmy już, bo się spóźnię. - I po chwili kierowaliśmy się do jego Land Rovera stojącego na parkingu.
- Kim jest ciocia Anastazja? - spytałam już w drodze do mieszkania Michała.
- Lepiej nie pytaj - uciął Misiek, widocznie nie chcąc rozwijać tematu. Wyglądałam przez okno zastanawiając się kiedy podarować chłopakom prezenty mikołajkowe. Mariola zatrzymała się u Bartka i od kilku dni nie było jej w Bełchatowie. Nie kontaktowała się też ze mną przez ten czas, widocznie będąc zbyt zajętą Bartoszem.
- To ja tylko wezmę torbę i już pędzę na trening - powiedział Misiek otwierając nam drzwi wejściowe.
- Mam coś ugotować? Jesteś głodny Oliwer? - pytałam ściągając kurtkę.
- Makalon z selem - odpowiedział wbiegając do kuchni.
- Już się robi - uśmiechnęłam się do niego szeroko. - O której wracasz? - skierowałam się do Winiara.
- Nie wiem dokładnie, około dwudziestej, dwudziestej pierwszej. Wytrzymasz?
- Tata! - uraził się Oli.
- No dobrze, dobrze. To pa - dał nam po buziaku w policzek. - Wieczorem przyjdzie mikołaj, mam nadzieję że byłaś w tym roku grzeczna - szepnął mi do ucha, po czym pomachał nam jeszcze i wyszedł z mieszkania, a my z Oliwerem zajęliśmy się przyrządzaniem posiłku.
- Co chcesz dzisiaj robić? - spytałam siadając koło małego na krześle barowym.
- Może chodźmy na spacel albo polysujmy tlochę - proponował. - Albo nie! Mam lepszy pomysł! Chodź! - zeskoczył z krzesła i ciągnąc mnie za rękę prowadził do swojego pokoju. - Zaglajmy w kalty. W pokela! - oznajmił i zaczął szukać kart w jednej z szuflad szafki.
- Umiesz grać w pokera? - spytałam zdziwiona, siadając na łóżku.
- Nie do końca - zmartwił się. - To może zaglajmy w piotlusia - dodał podając mi karty z króla lwa. - Potasujesz?
- Jasne, to zagramy raz, a potem wracamy do kuchni i zjemy obiad - odpowiedziałam licząc ile zostało nam czasu do ugotowania się makaronu. Na początku grania musiałam intensywnie myśleć, aby przypomnieć sobie jakie gra miała zasady, ale okazała się bardzo prosta i już po chwili w naszych rękach zostały ostatnie karty. Oli przyglądał mi się czujnie z pokerową twarzą, ze spojrzeniem, które wydawało się móc przejrzeć mnie na wylot. Ale ja nie dając mu szansy na rozgryzienie mojej taktyki z beznamiętną miną podałam mu kartę z Pumbą.
- Wyglałem! - krzyknął po chwili uradowany dziko się przy tym ruszając, co jak mniemam było tańcem zwycięstwa. Zrobiłam smutną miną i zmrużyłam oczy.
- Chcę rewanżu - skrzyżowałam ręce na piersi, dalej obdarzając go tym samym złowrogim spojrzeniem. - Ale najpierw zjemy obiad, chodź - dodałam zanim zdążył coś powiedzieć i wyciągnęłam do niego rękę. Ochoczo podreptał za mną do kuchni i usiadł grzecznie przy stole.
- Ile chcesz makaronu? - spytałam odcedzając go.
- Mało.
- A sera?
- Dużo! - uśmiechał się szeroko i rozłożył sztućce na stole. - Nalejesz mi soku?
- Jasne - powiedziałam kładąc na stole talerze i kubki, które po chwili były napełnione sokiem pomarańczowym. Oliwer pochłaniał swoją porcję, niczym czarna dziura wsysająca wszystko co spotka na swojej drodze. - Bardzo głodny? - spytałam śmiejąc się, na co on pokiwał jedynie twierdząco głową, zajęty swoim talerzem.
- Pycha! Dziękuję - powiedział grzecznie odkładając swoje naczynia na blat.
- Nie ma za co - odpowiedziałam. - To jak? Rewanż? - spytałam pogodnie.
- Patrz! ŚNIEG! - podbiegł do okna i wpatrywał się na spadające płatki śniegu na dworze. - Możemy iść telaz na spacel? Może spotkamy Świętego Mikołaja! - uśmiechał się do mnie prosząco.
- Jak chcesz to możemy iść - wypowiadając te słowa dałam początek lawinie skierowanej w moją osobę, jaką był Oliwer Winiarski chcący zaprzytulać mnie na śmierć. - No już, już. Spokojnie młody - delikatnie go od siebie odsunęłam. - Biegnij się ubrać.
Po chwili Oli stał już przede mną.
- Idziemy? - spytał niecierpliwie i nim zdążyłam coś powiedzieć otwierał już drzwi wyjściowe.
- Hej, hej - podbiegłam do niego - nie tak szybko mój drogi. A gdzie czapka, szalik i rękawiczki? I na pewno nie wyjdziesz z rozsuniętą kurtką - upomniałam go biorąc z szafki wymienione wcześniej części garderoby i podałam mu je - ubieraj. Bez marudzenia - jęknął cicho i posłusznie się ubrał. - Teraz możemy iść - uśmiechnęłam się do niego, ale on ani nie drgnął na te słowa, lecz patrzył się na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. - No co?
- Ty też musisz założyć czapkę - upomniał mnie. - Weź tą fajną kololową taty - pokazał paluszkiem do góry na wiszącą półkę. Sięgnęłam po czapkę i przymierzyłam ją patrząc w lustro. - No to jesteśmy już gotowi, chodź - pociągnął mnie za sobą otwierając drzwi. - Ulepimy bałwana? - spytał przed wyjściem z budynku.
- Chyba nie ma jeszcze na tyle śniegu żeby lepić bałwana, ale jak już będzie to obiecuje ci że go ulepimy. Brr, zimno jest - wzdrygnęłam się, kiedy chłodne powietrze owionęło moją twarz.
- Chodź za mną! - krzyknął Oliwer wesoło podskakując. Ruszyłam szybszym krokiem, aby go dogonić, lecz moja droga nie trwała długo. Popisowo uderzyłam (4) literami w twardy oblodzony chodnik.
- Ał, mój tyłek - jęknęłam podpierając się dłońmi. Oli podbiegł do mnie śmiejąc się pod nosem.
- Za taki numel dostajesz ode mnie 6 na 10 punktów - klaskał dłońmi i podał mi swoją małą rączkę, chcąc pomóc mi wstać.
- Tylko tyle? Przecież to było świetne pod każdym względem! Widziałeś tą technikę? A z jaką gracją uderzyłam pupą o ziemie! Nie doceniasz mnie mały - powiedziałam posępnie
kręcąc głową. Po chwili poczułam jak kula śniegu rozbiła się na moim ramieniu, rozbryzgała się dookoła i wpadła za kołnierz mojej niebieskiej kurtki. - Ej, to było nie fair! - powiedziałam i strzepałam resztki śniegu z ramienia. Po chwili kolejny strzał padł w moje plecy. - Oli!
I wtedy rozpoczęła się prawdziwa batalia śnieżna. W powietrzu co chwilę latały śnieżne kulki, które od czasu do czasu rozbijały się o nasze ciała. Dołączyło się do nas kilkoro innych dzieci wraz z ich opiekunami, którzy również teraz spacerowali.
- Ja się poddaje - uniosłam ręce w górę w geście kapitulacji, po czym klapnęłam zmęczona na ławce. Taka zabawa była potwornie męcząca. Przyglądałam się śmiejącemu się Oliwerowi, który walczył o zdobycie kryjówki blondwłosej dziewczynki, której na odsiecz przybył jej tata. Oli zaczął się rozpaczliwie rozglądać i gdy odnalazł mnie wzrokiem machnął ręką, abym do niego przyszła. Bez chwili zawahania ruszyłam mu z pomocą, po drodze robiąc kulkę, która chwilę później trafiła w brzuch ojca dziewczynki. Choć to i tak nie załatwiło sprawy, gdy zza drzewa wyłoniła się prawdopodobnie jej matka i byliśmy już bez szans. Po stoczonej wojnie o bazę z rodziną blondynki niestety polegliśmy i z opuszczonymi głowami opuściliśmy plac bitwy.
- Wracamy już? - zapytałam poprawiając małemu szalik.
- Tak - odpowiedział i pobiegł przodem. Przed wejściem do budynku Oli zatrzymał się i jeszcze raz wymierzył we mnie celny strzał śnieżką.
- Mały, bo Mikołaj uzna że jesteś niegrzecznym chłopcem i do ciebie nie przyjdzie - te słowa dały już kres naszym dzisiejszym śnieżnym potyczkom i w spokoju udaliśmy się do mieszkania. - Hej, co się stało? - zapytałam, kiedy weszliśmy do środka. Oliwer miał spuszczoną głowę i co jakiś czas pociągał noskiem. Czy uznał moją małą groźbę za aż tak bardzo realną, że tak mocno się jej przeraził? Oby nie. Kucnęłam przed nim i podniosłam mu brodę lekko do góry, tak aby spojrzał mi w oczy. - Co się stało?
- Muszę ci coś powiedzieć. Tylko Mikołaj nie może tego usłyszeć - wyszeptał, a jego oczy przepełnione były strachem. Nie wiedziałam co się dzieje, więc wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do sypialni Michała, gdzie rozsiedliśmy się na jego niepościelonym łóżku.
- Tutaj Mikołaj na pewno nas nie usłyszy. Dlaczego jesteś taki smutny kochanie? - spytałam trzymając go za rączki.
- Bo on nie wie.
- Nie wie czego?
- Nie wie że jestem niegrzeczny – powiedział skonsternowany. - Ale to dobrze, że nie wie – dodał po chwili. - Mikołaj nigdy nie przynosi prezentów niegrzecznym chłopcom.
- Ale co ty opowiadasz skarbie? Jesteś najgrzeczniejszym chłopcem jakiego znam! - przekonywałam go.
- Ty też nie wiesz wszystkiego – powiedział przygnębiony. - Wie tylko pan Wąs. Do któlego kazała mi chodzić mamusia. Z któlym miałem lozmawiać. Któly miał mi pomóc – opowiadał. - Tobie chyba mogę powiedzieć. Ufam ci. I cię kocham. Na pewno mogę ci powiedzieć - zastanawiał się. - Mogę. Plawda? - zapytał przekrzywiając głowę w bok.



Hej. :) Przepraszamy za ten jednodniowy poślizg, ale miałyśmy okropnie zawalony weekend. (Na nic nie narzekamy:). A i ponownie reaktywujemy informowanych, ale o tym za tydzień; mamy w planach małą zmianę wizerunku bloga. A i w ogóle jeśli ktoś to czyta to komentujecie, bo to na prawdę motywuje, a po takiej przerwie potrzeba nam wiele motywacji. ;) Kolejny rozdział pojawi się już w piątek, a w sobotę podbijamy Rzeszów! Będzie któraś na meczu Resovii ze Skrą?
Pozdrawiamy, buziaki. :*

piątek, 3 stycznia 2014

21. Dlacze­go mam słuchać ser­ca? Bo nie uciszysz go nig­dy. I na­wet gdy­byś uda­wał, że nie słyszysz, o czym mówi, na­dal będzie biło w two­jej pier­si i nie przes­ta­nie pow­tarzać ci te­go, co myśli o życiu i świecie.

Give me love like never before
'Cause lately I've been craving more
And it's been awhile but I still feel the same.
 
~Ed Sheeran

Czasami jak kauczukowa piłeczka odbijamy się od samego dna. Czasami potrafimy grzmieć tak jak pioruny podczas letniej burzy. Czasami wzburzamy się jak nieokiełznany ocean. Czasami uszczęśliwiamy innych jak długo oczekiwane po zimie ciepłe dni. Czasami jak kwiat wyrastamy już z naszej doniczki i potrzebujemy nowego, innego miejsca. Życie nie jest łatwe. Nie podążamy po usłanej płatkami róż drodze. To często ciernista ścieżka, którą przejść można tylko z osobą, którą naprawdę kochamy, z którą chcemy dzielić te dni, kiedy zbierają się nad nami czarne, burzowe chmury. Do której miłości jesteśmy bezgranicznie pewni. Z kimś za kogo oddalibyśmy życie.

Grudzień rozpoczynał się paskudnie, co ani trochę nie sprzyjało mojemu samopoczuciu. Szaro, zimno, deszczowo. Przemierzając łódzkie ulice, myślałam o słońcu, piasku i morzu, aby choć na chwilę oderwać się od ponurej jesiennej aury. Czekając na zielone światło na przejściu dla pieszych, wpatrywałam się jak małe kropelki deszczu, uderzają o taflę kałuży znajdującej się zaledwie metr ode mnie. Zerknęłam po raz kolejny zniecierpliwiona na sygnalizację świetlną, lecz nic nie uległo zmianie. Nagle woda z kałuży została przetransportowana przez jakiegoś Forda wprost na mnie. W końcu upragnione zielone. Przechodząc przez jezdnie przeklinałam owego kierowce, który jeszcze bardziej umilił mi to popołudnie. Zatrzymałam się pod małą kawiarenką. Skuszona przez widniejącą na tablicy gorącą czekoladę, otworzyłam drzwi lokalu i od razu do moich nozdrzy doszedł zapach kawy i różnych słodkości. Przysiadłam się do baru i zamówiłam sobie prawdziwą bombę kaloryczną. Kiedy zajęta byłam swoim tiramisu usłyszałam lekkie skrzypienie krzesła obok, które właśnie zostało zajęte przez osobę, której zapach perfum był mi dobrze znany.
- Poproszę małą latte - usłyszałam zamówienie mężczyzny i natychmiast się odwróciłam.
- Skąd ty się tutaj wziąłeś?! - zapytałam doskakując do niego. - Czemu mi nic nie powiedziałeś, że przyjeżdżasz? - dodałam z wyrzutem.
- Kochanie, spokojnie, zaraz ci wszystko wytłumaczę - powiedział spokojnie i przytulił mnie do siebie jak to miał w zwyczaju robić. A ja jak zawsze wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. - Tęskniłem - dodał całując mnie w głowę.
- Chodźmy do tamtego stolika - wzięłam swoje zamówienie i ruszyłam we wskazane miejsce.
- Co ci się stało? - spytał patrząc na moje spodnie.
- Nie rozmawiajmy o tym - ucięłam krótko. - Dlaczego przyjechałeś i nic nie powiedziałeś?
- Tylko się nie denerwuj, proszę - spojrzał na mnie błagalnie. - Mam problemy ze zdrowiem. Z kostką już wszystko w porządku, teraz o sobie dały znać plecy - lekko się skrzywił.
- Ale to coś bardzo poważnego? - wystraszyłam się.
- Nie, to znaczy trochę tak. Po prostu muszę to wyleczyć i może w końcu uda mi się normalnie funkcjonować w drużynie.
- Ale to dlaczego jesteś w Łodzi, a nie w Moskwie i nie zajmują się tobą klubowi lekarze? Czyżby to już wykraczało poza kompetencje Iriny? - spytałam z nutką ironii.
- Powiedzieli, że nie wiedzą jak mają mnie leczyć i wysłali mnie do lekarza reprezentacji, ponieważ on zna już mój organizm i będzie wiedział co robić, a oni nie mają czasu na podchody, tylko potrzebują sprawnego gracza - wyjaśnił.
- Ale jak to nie potrafią się tobą zająć? Przecież to jakiś
absurd! - odparłam zirytowana tym co usłyszałam.
- Wiem - przyznał smętnie. - Sezon trwa, a ja nadal jestem nie do użytku.
- Ej, nie denerwuj się. Będzie ok. Jeszcze im pokażesz jakim wartościowym jesteś zawodnikiem - uśmiechnęłam się do niego lekko.
- Jak na razie to jest jeden wielki niewypał. Miałem tam być kimś kto pociągnie drużynę, pomoże jej w osiągnięciu zwycięstwa, a ja ciągle jestem nawet poza kwadratem przez te kontuzje.
- Bartek, ale to minie! Zobaczysz - dodałam z otuchą w głosie. - Ile już jesteś?
- Wczoraj przyleciałem.
- Zatrzymałeś się w hotelu?
- Tak, muszę być codziennie rano u lekarza, bo mam jakąś tam terapię. Ale nie martw się, na pewno wpadnę do Bełka - po raz pierwszy dzisiaj się uśmiechnął. Odwzajemniałam uśmiech i zapłaciłam za czekoladę oraz ciasto.
- Ja już muszę iść na autobus. Może wpadnę do ciebie pojutrze po zajęciach? - spytałam bawiąc się guzikami jego kurtki.
- Będę zaszczycony - powiedział poważnie. - Do zobaczenia, pozdrów Kingę - dodał.
- Pa - pomachałam mu uśmiechając się i powoli ruszyłam w stronę przystanku. Nagle Bartek odwrócił mnie jeszcze gwałtownie w swoją stronę i pocałował dość namiętnie. - Ej weź, bo ludzie patrzą - powiedziałam i cmoknęłam go jeszcze raz w usta. Bartek cicho się zaśmiał.
- Będę czekał na ciebie w Grandzie, pokój 69 - uśmiechnął się łobuzersko. - Pa skarbie.
- Do zobaczenia - odwróciłam się i szybszym krokiem udałam się na przystanek, aby nie spóźnić się na autobus.

Weszłam do Bartkowego, pustego mieszkania, w którym spałam od paru dni, ponieważ moja współlokatorka wyrzuciła mnie z mojego, pod pretekstem, że musi się skupić, bo ma kolejne kolokwium. Zapominając już kompletnie o wszystkich niesprzyjających warunkach pogodowych oraz nieprzyjemnych zajściach dzisiejszego dnia wzięłam długą, odprężającą kąpiel. Przebrałam się i zjadłam jakiś obiad. Następnie udałam się na wyższe piętro, sprawdzić w jakim stanie obecnie jest moje mieszkanie. Weszłam bez pukania, drzwi były otwarte.
- Malinowska! Jesteś tu? - weszłam powoli do mieszkania.
- Czego? - odkrzyknęła gdzieś z głębi pomieszczenia.
- Przyszłam sprawdzić co tam u ciebie - powiedziałam, rozglądając się po domu, w którym panowało totalne przeciwieństwo do tego, co zostawiłam przed moją małą przeprowadzką. - Cholera, Kinga! Nie wiesz do czego służy odkurzacz?

- Nie mam czasu sprzątać, uczę się - powiedziała wylatując z sypialni. Dała mi buziaka w policzek na przywitanie i popędziła do kuchni. Westchnęłam zrezygnowana i podniosłam z podłogi kilka książek.
- A ty
jesz coś w ogóle? Jakby cię babcia zobaczyła, to by cię chyba przez tydzień z kuchni nie wypuściła i jeszcze przygotowała zapasy - skomentowałam. Wyglądała na bardzo osłabioną, była strasznie blada i na jej policzkach nie było już widać charakterystycznych lekkich rumieńców.
- Jem, jem, nie widzisz? - pokazała na kawałek kanapki. - Chcesz coś? - spytała włączając czajnik.
- Herbatę. Kinga, ale nie przesadzaj z tą wytrzymałością fizyczną. Chcesz mieć problemy ze zdrowiem? Oszczędzaj się trochę - dodałam zmartwiona.
- Wszystko mam pod kontrolą, spokojnie - uśmiechnęła się lekko.
- Niech ci będzie. Wiedziałaś że Bartek przyleciał?
- Na prawdę? Po co? To czemu nic nie powiedział?
-
Powiedział, że nie wiedzą jak go leczyć w Moskwie i teraz się konsultuje z lekarzem reprezentacyjnym i nic mi nie powiedział, bo bym się wkurzyła.
- I tak się wkurzyłaś - powiedziała wzruszając ramionami. - I co? Znowu nie pozwolicie ludziom się uczyć i będziecie hałasować po nocach?
- Mieszka na razie w hotelu w Łodzi - powiedziałam.
- Yhy, czyli teraz pomieszkasz sobie z nim w hotelu i nie będę miała żadnej kontroli, tak mamo?
- Nie martw się, załatwię ci jakąś nianię na ten czas - uśmiechnęłam się do niej przebiegle. Kinga spojrzała na mnie z lekkim przerażeniem i już nic nie powiedziała. - A może pójdziemy w piątek do klubu? - zaproponowałam. - Dawno nigdzie nie byłyśmy.
- Nie mam czasu, sorry. Do wtorku muszę się uczyć i wtedy finito. Możemy hulać i szaleć - powiedziała podpierając głowę na rękach.
- Ty ledwo co w ogóle żyjesz. Może idź się przespać, a ja ci zrobię jakiś porządny obiad.
- Nie, nie. Muszę jeszcze przerobić dwie rzeczy, i zrobię sobie przerwę, obiecuję.
- No dobra, to idź, a ja ci coś przygotuje - uśmiechnęłam się.
- Ok, super - powiedziała i pobiegła do pokoju z jabłkiem. Zanim zaczęłam gotować, ogarnęłam nasze mieszkanie, bo wiedziałam że moja współlokatorka i tak tego nie zrobi. Niestety była to dość czasochłonna praca, przez co nawet nie zdążyłam zabrać się za gotowanie.
- Co ty robisz? Weź, przecież to ja zrobiłam tu taki nieład jakich mało, więc to ja powinnam to sprzątnąć - powiedziała pomagając mi dokończyć porządki.
- Chciałam ci trochę pomóc kujonie i tak wiem że byś tego nie zrobiła - powiedziałam. - Nie zdążyłam nic ugotować. Co zamawiamy? - spytałam zacierając ręce.
- Hmm.. - spojrzała gdzieś w bok. - Może sushi?
- Świetnie! - przystałam na jej propozycje. Po 15 minutach dostawca przywiózł posiłek. Rozsiadłyśmy się wygodnie na sofie i i zaczęłyśmy rozmawiać.
- Muszę ci coś powiedzieć - zaczęła Kinga. - Poznałam kogoś - spojrzałam na nią pytająco w celu zachęcenia jej do wyjawienia większej ilości informacji. - Ma na imię Thomas, jest francuzem. Wysoki, dobrze zbudowany, blondyn, zielone oczy i zna polski. Studiował na tej samej uczelni co ja, a teraz jest stażystą na chirurgi w Łodzi.
- Oo, zapowiada się dość ciekawie. Jak się poznaliście? - dopytywałam.
- Uderzyłam go drzwiami - odparła, a ja wybuchłam śmiechem.
- Haha, świetny początek znajomości.
- Taa, później wynagrodziłam mu to obiadem no i jutro ma wpaść - opowiedziała.
- To spodziewaj się jutro sąsiedzkiej wizyty z prośbą o cukier - uśmiechnęłam się niewinnie.
- Hah, jasne - zaśmiała się. - Poczekaj, przedstawię ci kogoś - oznajmiła i pobiegła do pokoju, po chwili wróciła ciągnąc ze sobą stojak z kośćmi.
- Po co ci to? - spytałam spoglądając na sporych rozmiarów szkielet człowieka.
- Pożyczyłam na trochę, musiałam zrobić wielką powtórkę. To jest Antek - przedstawiła mi kościotrupa.
- Spoko. Rozumiem że jest to twój aktualnie jedyny przyjaciel i jak dla ciebie dusza towarzystwa - stwierdziłam.
- Jak zwykle jesteś nieomylna - przyznała ze śmiechem.
- To ja się już zbieram, odpocznij trochę.
- Oczywiście mamusiu. Do zobaczenia - dodała z uśmiechem.
- Pa kujonie - pożegnałam się z nią i wróciłam do mieszkania. Gdy tylko weszłam usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Bartka.
- Hej - odebrałam siadając na taborecie.
- Cześć słońce. Mam taką propozycje - zaczął dość tajemniczo.
- Zamieniam się w słuch.
- Co ty na to, że przyjadę po ciebie po twoich zajęciach, a ty weźmiesz ze sobą parę rzeczy i zostaniesz u mnie na parę dni? - widziałam jak się uśmiecha mówiąc to.
- No wiesz bardzo ponętna propozycja, rozważę ją dzisiejszej nocy i jutro dam ci odpowiedź - odpowiedziałam starając się zachować beznamiętną barwę głosu.
- Czekam na ciebie. Dobranoc kochanie - usłyszałam jak przesyła buziaka i rozłączył się. Z uśmiechem na twarzy rozpoczęłam ogarnianie materiału z tygodniowych zajęć. Kiedy moje oczy zaczęły się już mimowolnie przymykać posprzątałam za sobą i poszłam do sypialni pogrążyć się w głębokim śnie.


Następnego dnia zjawiska pogodowe nie były już takie niemoralne. Było zimno, ale słońce w końcu pojawiło się zza chmur. Dzisiejszego dnia mieliśmy zajęcia w grupach w pobliskich ośrodkach zdrowia. Dopiero wtedy zobaczyłam na czym na prawdę polega praca fizjoterapeuty. Kiedy widziałam jak doświadczony już fizjoterapeuta obchodził się ze swoimi pacjentami, czasami osobami w podeszłym wieku, ze zwiotczałą skórą. Niektórych mogło to odrzucać, mogli czuć pewien niesmak. Ale ja dobrze wiedziałam na co się porywam. Dobrze wiedziałam, że chcę pomagać na jakiś sposób ludziom i oszczędzać im bólu. Zajęcia nie były jednak takie straszne jak przypuszczałam. Kolejny raz dostałam pochwałę od mojego ulubionego przełożonego, który też nie ukrywał pewnego rodzaju sympatii do mnie. W dobrym humorze wróciłam do mieszkania w Bełchatowie. Stojąc na środku przestronnego korytarza, z którego można było zobaczyć każde pomieszczenie w mieszkaniu, dostrzegłam że brakuję w nim tego czegoś. Czegoś przez co każdy przebywający w mieszkaniu czułby się lepiej.

Napisałam więc sms.a do Bartka:
- "Mogę coś zmienić w twoim mieszkaniu?"

Dostałam szybką odpowiedź:
-
"A co? Nie podoba ci się w nim? Jak chcesz to mogę kupić nowe."
- "Nie, nie! To jest dobre ;) Ale przydałoby się coś w nim zmienić. Mogę?"
- "Jasne :) Tylko nie rozwal mi mieszkania."
- "Ee, całego nie rozwalę :D Już się tak nie martw, spodoba ci się."
- "No ok, ufam ci :)"
- ";) Do zobaczenia jutro, kup lody! :*"
- "Jak chcesz. Pa :*"
Odpowiedź Bartka jak najbardziej mnie usatysfakcjonowała. Zadzwoniłam do sprawdzonej już przeze mnie ekipy remontowej i umówiłam się na sobotę. Poszłam do kuchni zrobić sobie herbatę. Zalałam torebkę gorącą wodą i sięgnęłam po cukier. Szybko jednak przypomniałam sobie o Thomasie i moich planowanych 'podchodach'. Szybko wyleciałam z mieszkania i pobiegłam po schodach na piętro wyżej. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi i po chwili ukazała się w nich Kinga.
- Dzień dobry sąsiadko! Skończył mi się cukier, czy mogłabym trochę pożyczyć - wyrecytowałam i uśmiechnęłam się do niej radośnie.
- Dzień dobry, oczywiście sąsiadko, zaraz ci przyniosę - odpowiedziała i zniknęła z moich oczu. W mieszkaniu pachniało świeżą kawą, więc domyśliłam się, że gość już jest. Cicho weszłam w głąb mieszkania i wychyliłam powoli głowę do salonu. Mężczyzna siedział odwrócony tyłem i pił kawę. Szybko schowałam się za ścianę i grzecznie czekałam na cukier. Kinga po chwili wróciła z kilogramowym opakowaniem cukru
- Proszę - uśmiechnęła się.
- Po co mi tyle tego? - popatrzyłam na nią krzywo.
- Na zapas - uśmiechnęła się.
- Ej, ale mówiłaś że ten Thomas ma blond włosy, a nie jakieś takie brązowe - powiedziałam cicho.
- Głupku, tam siedzi Michał, a nie Thomas - popatrzyła na mnie z politowaniem. Zrobiłam małego facepalma i oddałam jej cukier.
- Dobra, to ja nie przeszkadzam - mrugnęłam do niej. - Przyjdę później - wyszczerzyłam się. Wróciłam z powrotem do siebie i udałam się do łazienki umyć włosy. Kiedy wyszłam jeszcze w turbanie na głowie spojrzałam na zegarek, który wskazywał 18. Nie myśląc o tym jak wyglądam wróciłam ponownie pod drzwi mojego mieszkania. Zadzwoniłam i spokojnie czekałam, aż się otworzą.
- Dzień dobry sąsiadko! Skończyła mi się odżywka do włosów, czy mogłabym trochę pożyczyć - uśmiechnęłam się szeroko.
- Nie ma go jeszcze - odpowiedziała szybko i powoli zaczęła zamykać drzwi.
- Ej! Ale na serio mi się odżywka skończyła, pożyczysz? - spytałam robiąc maślane oczy. Kinga poszła po wspomniany wcześniej produkt, a ja znowu bawiłam się w Toma Cruise'a wcielającego się w postać szpiega. Tym razem salon był już pusty.
- Mariola, co ty robisz? - usłyszałam głos zza pleców. Odskoczyłam szybko od ściany i ujrzałam moją przyjaciółkę stojącą już z odżywką.
- Tak tylko sprawdzam czy.. czy jest porządek - jąkałam się. - To dziękuje za odżywkę. Przyjdę później - powiedziałam i wróciłam do siebie. Na schodach minęłam się z przystojnym blondynem, domyślając się że to właśnie Thomas. Uśmiechnęłam się do niego nikle i zniknęłam w drzwiach swojego mieszkania. Posmarowałam włosy odżywką i je wysuszyłam. Zjadłam coś, bo mój żołądek domagał się już pokarmu. Kiedy wykonałam już tą czynność po raz kolejny udałam się piętro wyżej. Po raz kolejny nacisnęłam dzwonek do mieszkania i po raz kolejny czekałam aż Kinga mi otworzy. Kiedy to zrobiła zobaczyłam jej twarz uśmiechniętą, śmiejącą się choć wiedziałam, że jest lekko zirytowana moim zachowaniem.
- Dobry wieczór sąsiadko! Korki mi wysiadły w mieszkaniu i nie mam prądu, mogłabym przyjść na chwilę do sąsiadki na kawę, zanim nie przyjedzie specjalista - skłamałam z uśmiechem. - I oddaję tą odżywkę, bardzo dziękuje - zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć wpakowałam się jej do mieszkania.
- Zabiję cię kiedyś - powiedziała bardzo miło i cicho. - Dobry wieczór, ależ oczywiście. Jak mi przykro z tego powodu. Proszę usiąść w kuchni, ja zaraz do pani wrócę - powiedziała i udała się do salonu. Ale ja ani myślałam o słuchaniu jej poleceń, ruszyłam za nią w kierunku kanapy, na której właśnie siedział Thomas. - Mojej sąsiadce wysiadły korki i poprosiła mnie, czy mogłaby chwilę u mnie posiedzieć, mam nadzieję że nie masz nic przeciwko, przepraszam.
- Jasne że nie - powiedział z akcentem. - Witam panią - podszedł do mnie i ucałował moją dłoń. - Jestem Thomas, miło mi panią poznać - uśmiechnął się zabójczo.
- Mi również. Mam na imię Mariola - odwzajemniłam uśmiech i przyglądałam się blondynowi.
- Czy chciałabyś coś do picia Mariolu? - zaproponowała Kinga.
- Jeśli bym mogła to poproszę kawy - odpowiedziałam jej. - Czym się zajmujesz? - zapytałam mężczyzny, kiedy Kinga wyszła do kuchni.
- Jestem chirurgiem. To znaczy dopiero nim będę, na razie jestem stażystą w szpitalu w Łodzi. A pani?
- Mów mi Mariola. Jestem na ostatnim roku studiów fizjoterapii - odpowiedziałam.
- Aha. Ciekawy zawód - dodał. - Przyjaźnisz się z Kingą?
- Tak, dość długo się znamy.  A ty? - spytałam dość podejrzliwie, przez co moje pytanie musiało bardzo głupio zabrzmieć. Thomas lekko się zaśmiał.
- Poznaliśmy się nie dawno. Myślę że, jak to się tutaj mówi, wszystko dopiero przed nami, tak? - spytał śmiesznie.
- Tak, tak się mówi.
- Proszę - weszła Kinga z moją kawą. - To na czym skończyliśmy? - uśmiechnęła się do blondyna.
- Chyba mówiłaś mi coś o tym samochodzie - przypomniał brunetce.
- A faktycznie. To co o tym myślisz, Kuga to dobra inwestycja? - zapytała się go.
- Fajny model, ja mam Forda, tylko że sportowy model - uśmiechnął się ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Na myśl o sportowym Fordzie od razu przypomniał mi się wczorajszy incydent z kałużą i pewnym idiotą. - Dobrze mi się nim jeździ, moja siostra, która mieszka we Francji ma właśnie Kuge i chwaliła ten samochód. A tutaj na polskie drogi będzie dobry, tak myślę.
- Dzięki za opinię. Ciekawi mnie jedna rzecz, czemu wybrałeś akurat polską uczelnie?
- Szczerze to nie wiem - zaśmiał się. - Słyszałem dużo pozytywów na jej temat, chciałem zmienić otoczenie i tak jakoś właśnie padło na Polskę, chociaż mam stąd jakieś korzenie. Moja prababcia mieszkała w Polsce - przysłuchiwałam się opowieściom blondyna, który był wpatrzony w moją przyjaciółkę z wzajemnością.
- To ja już pójdę, pewnie ekipa już przyjechała i zaraz będę miała prąd. Bardzo dziękuję za kawę i przepraszam za kłopot - powiedziałam grzecznie wstając z kanapy.
- To ja może pójdę z tobą i jeśli ta ekipa nie przyjechała, sam ci to naprawię? Bo przecież nie będziesz siedziała po ciemku - zaoferował się francuz.
- Nie, nie chce robić kolejnego kłopotu.
- Mariola, nie odmawia się przystojnym mężczyznom - wtrąciła się Kinga i uśmiechnęła się do Thomasa.
- No dobrze, to chodźmy - wymyślałam jakąś prawdziwie brzmiącą regułkę, którą będę miała powiedzieć kiedy zaświecę światło. Otworzyłam drzwi i zaświeciłam lampę w korytarzu.
- O widocznie już ekipa się tym zajęła. Przepraszam za fatygę - uśmiechnęłam się.
- No to dobrze, że już nie masz ciemno w mieszkaniu, to ja wracam do Kingi. - pokazał kciukiem za siebie - Dobranoc - pożegnał się, a ja zamknęłam drzwi do swojego mieszkania.
- "Chyba jest problem, taki 1,90. Przyjdź do mnie na chwilę. to WAŻNE." - wysłałam sms.a i czekałam przy stole na gościa bawiąc się swoją komórką. Po 15 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Otwarte! - odkrzyknęłam i usłyszałam kroki w korytarzu.
- Po co mnie ściągasz o tej porze? Zaraz jest mecz - jęknął na przywitaniu.
- Mnie również jest miło cię widzieć - uśmiechnęłam się na przekór.
- O jaki problem znowu chodzi? - spytał siadając na przeciwko mnie.
- Problem ma 1,90, pochodzi z Francji i jest przystojny, nawet bardzo - zmarszczył czoło rozgryzając moją zagadkę. - Kinga poznała francuza i właśnie zaczęli się spotykać - wyjaśniłam.
- Aa, no wiem - odparł spokojnie. - I co z tego? - spojrzałam na niego zdziwiona i kontynuowałam.
- To z tego że on ci ją sprzątnie sprzed nosa! - panikowałam bardziej od niego, ba! tylko ja panikowałam, on siedział dalej spokojny i przysłuchiwał się temu co mówiłam. - Nic z tym nie zrobisz? Może czas na jakiś krok w przód, a nie tylko spotkania jak za 20 lat wstecz i okazyjny seks?
- Mariola, przecież ja jej niczego nie zabronię. Jeśli się chce z nim spotykać to będzie, jeśli chce się z nim związać to niech się zwiąże, jeśli uważa że to ten jeden jedyny to może faktycznie tak jest - powiedział. - Jestem jej przyjacielem, powinienem ją wspierać i będę to robił. Będę ją wspierał w jej wyborach, bo to jest jej życie.
- Yh - zdenerwowałam się. - Ja też jestem jej przyjaciółką i będę ją odciągać od takich idiotycznych pomysłów.
- Hej, a jeśli ona ma racje i to ma być właśnie jej przyszły mąż, ojciec jej dzieci i ktoś przy kim będzie się zawsze czuła jak księżniczka? Zawsze jest jakieś ryzyko, że się nie uda. Ale jeśli nie spróbuje to będzie żałować przez całe życie.
- Czyli ty nie masz zamiaru nic robić? - zapytałam go prosto z mostu.
- Nie, po prostu będę obok - odpowiedział. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Może jednak się myliłam? Obiektywnie patrząc to Kinga zachowuję się tak samo z Michałem jak i z Bartkiem, no może oprócz tych zażyłych spotkań. Zakryłam na chwilę twarz w dłoniach i głęboko westchnęłam.
- Cześć, pukałam ale chyba nie słyszeliście, a było otwarte więc weszłam - podskoczyłam z miejsca, gdy usłyszałam te słowa. Odwróciłam się w kierunku Kingi i blado uśmiechnęłam.
- I jak było? - zapytał mężczyzna brunetki.
- Świetnie - odparła z błyskiem w oczach. - Super z niego facet, rozmawialiśmy chyba o wszystkim, a tematów do rozmowy ciągle przybywało, ale musiał już iść - odparła przygaszona. - A ty co tu robisz? - skierowała pytanie do siatkarza.
- Już nic, muszę się zbierać - odpowiedział. Podeszłam do okna i zobaczyłam jak Thomas wsiada do samochodu.
- Ej! To on jest tym dupkiem, który mnie wczoraj ochlapał! - podniosłam głos, kiedy przypomniał mi się model samochodu sprawcy wczorajszego wypadku.
- Kto?
- Ten twój Thomas wczoraj tak pędził że ochlapał mnie całą wodą z kałuży, jak grzecznie czekałam na zielone przy pasach - odpowiedziałam z goryczą. Usłyszałam cichy śmiech moich towarzyszów za plecami, jednak nic sobie z niego nie robiłam.
- To ja idę się uczyć, już wam nie przeszkadzam. Dobranoc - uśmiechnęła się Kinga i zniknęła za drzwiami.

- Ja też się już będę zbierał - oznajmił. Spojrzałam na niego pustym wzrokiem.
- Bartek jest w Polsce, pogadaj z nim - odpowiedziałam. - Jak będziesz wychodził to zatrzaśnij za sobą drzwi, dobranoc - pożegnałam się z nim buziakiem w policzek i udałam się do łazienki. Nalałam wody do wanny i zanurzyłam się w niej po szyję. Towarzyszące mi myśli nie pozwalały na całkowite rozluźnienie i wyłączenie się. Kiedy już znudziło mi się leżenie w wannie i rozmyślanie, położyłam się w łóżku i już po chwili śniłam o nowym, prostszym jutrze, którego wyczekiwałam.


Perspektywa Kingi.
Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. Wiedząc ile jeszcze czeka mnie nauki momentalnie traciłam siły. Weszłam do salonu i wyłączyłam wieże stereo, z której właśnie leciała jedna z piosenek Coldplay. Zauważyłam coś czerwonego wystającego zza fotela. Leżała tam kurtka Winiarskiego. Szybko zbiegłam na dół, aby sprawdzić czy jeszcze jest u Marioli.
- Ła, przepraszam - powiedziałam kiedy zderzyłam się z nim z rozpędu przy drzwiach Marioli Lemańskiej.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się delikatnie.
- Zostawiłeś u mnie kurtkę - wyjaśniłam. Michał spojrzał na swój strój, później na mnie.
- Faktycznie, chyba zawsze będę taki roztrzepany - dodał śmiejąc się lekko. Poszliśmy do mojego mieszkania po jego zgubę, podziękował ładnie i przeprosił za kłopot.
- A ty nie powinieneś teraz siedzieć z Pliną i oglądać mecz? - zapytałam, kiedy stał już przy drzwiach.
- Powinienem.. Ale i tak już nie zdążę na pierwszą połowę - wzruszył ramionami.
- Jak chcesz to możesz u mnie obejrzeć pierwszą, a na drugą już zdążysz spokojnie - zaproponowałam.
- A mogę? - zapytał uradowany. Był prawdziwym fanem futbolu, rzadko co przegapiał mecze swojej ulubionej drużyny, więc dziwiłam się co on robił u Marioli, kiedy właśnie Real grał spotkanie w Lidze Mistrzów.
- Pewnie, włącz sobie, ja pójdę do łazienki - oznajmiłam i zamknęłam drzwi łazienki na klucz. Zanim wykonałam wszystkie czynności minęło dobre 40 minut, lecz kiedy już wyszłam Misiek jeszcze siedział wpatrzony w ekran telewizora i oglądał mecz.
- To już druga połowa? - zapytałam siadając obok niego z podkurczonymi nogami.
- Tak, przepraszam, że tutaj jeszcze jestem, ale przełączyłem na inny program i była powtórka naszego meczu i jakoś straciłem poczucie czasu. Mogę jeszcze chwilę zostać? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Oczywiście - uśmiechnęłam się do niego łagodnie. Wzięłam jakieś notatki ze stolika i zaczęłam czytać zapisany tam materiał, choć po chwili odłożyłam je na miejsce, bo i tak co chwilę zerkałam na mecz i nie mogłam się skupić.
- Myślisz o nim? - zapytał po chwili, patrząc na kłótnie Benzemy z sędzią.
- O kim? - spytałam zdezorientowana.
- No o tym francuzie - wyjaśnił. Gwizdek końcowy, Real wygrywa z Ajaxem 2:0. Uśmiechnęłam się do niego i wstałam z kanapy podążając w kierunku mojej sypialni. Będąc już przy drzwiach pokoju spojrzałam w tył upewniając się czy Michał kieruje się za mną. Usiadłam po turecku na środku łóżka i obserwowałam ruchy Winiarskiego, który po chwili zajmował miejsce obok.
- Czemu nie chcesz odpowiedzieć? - spytał przekrzywiając śmiesznie głowę.
- A ty co robiłeś u Marioli? - zapytałam patrząc mu w oczy, kąciki jego ust podniosły się lekko ku górze.
- A co? Jesteś zazdrosna? - zbliżył się i lekko pochylił nade mną.
- A ty jesteś zazdrosny o Thomasa? - spytałam zmuszając go do położenia się na plecach. - Bo ja o Mariolę bardzo - uśmiechnęłam się zadziornie i pocałowałam go w usta, siadając okrakiem na jego brzuchu. Czułam jak
całując mnie mimowolnie się uśmiecha. Rozpięłam dwa górne guziki od jego koszuli w kratkę i złożyłam kilkanaście pocałunków na jego szyi jadąc w górę w stronę ucha. - A ty? - wyszeptałam lekko przygryzając jego ucho.
- Nawet nie wiesz jak - powiedział przewracając mnie na plecy. Teraz to on przejął inicjatywę i całkowicie oddałam się jego spontaniczności  i namiętności. Całował każdy milimetr mojego ciała z ciekawością i delikatnością, jaka wypływała z każdego jego ruchu. Po raz kolejny dawał mi dodatkową lekcję anatomii człowieka. Zero teorii, sama praktyka.
- Szczerze to na samym początku miałem wątpliwości, ale teraz widzę same pozytywy - przyznał przytulając mnie do siebie. Wodziłam palcem po jego nagim torsie, kreśląc jakieś niekształtne figury.
- Czyli spodobały ci się takie wolne związki pomiędzy przyjaciółmi, bez jakichkolwiek zobowiązań? - spytałam spoglądając na jego zadowoloną twarz.
- Powiedzmy - odpowiedział. - Słuchaj jaki wymyśliłem dla ciebie motyw przewodni - odchrząknął lekko - Winiar pomysł na... seks każdego dnia - odpowiedział zadowolony szczerząc się.
- Haha, podoba mi się - stwierdziłam i przymknęłam powieki wsłuchując się w bicie jego serca. - Michał, ale jeśli będziesz miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego układu to powiedz wprost, ok? Jakbyś chciał to przerwać lub jak będzie ci się już wydawać że to jest głupie. Po prostu powiedz.
- Naszły cię jakieś wątpliwości? - spytał podnosząc dłonią moją brodę do góry, tak abym na niego spojrzała.
- Nie, tak tylko mówię - uśmiechnęłam się. - Kiedy Oli przyjeżdża? - spytałam podnosząc się na łokciu.
- W czwartek na mikołajki, zostanie do końca tygodnia - odpowiedział. - Przygotuj się, bo pewnie będzie chciał spędzić dużo czasu z jego ulubioną ciocią - uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Uwielbiam go - powiedziałam kładąc głowę na jego barku.
- On ciebie też, zresztą to u nas rodzinne - uśmiechnął się.
- Dzięki - musnęłam lekko kąt jego ust wargami. - Idziesz czy zostajesz?
- A co będziesz robić jak pójdę? - spytał przyglądając mi się.
- Spać - odpowiedziałam bez zawahania, bo oczy same mi się już zamykały.
- A jak zostanę? - uniósł jedną brew do góry.
- Hm, też spać - odpowiedziałam i przytuliłam się do niego.
- To chyba wolę.. - uciszyłam go buziakiem.
- Cicho bądź, chce spać - objął mnie ramieniem i już nic nie mówił, jego klatka piersiowa miarowo się unosiła, a ja mogłam w spokoju zasnąć, choć sen tym razem nie przyszedł tak szybko.


 Perspektywa Marioli.

Przyglądałam się uderzającej różowej gumce o deskę biurka na jednej z sali wykładowych. W żaden sposób nie mogłam skupić się na słowach wypływających z ust starszego mężczyzny. Myślami byłam w bliskiej przyszłości, rozgrywając w głowie spotkanie z Bartkiem. Planując każdy szczegół, drobiazg. Wszystko musiało być perfekcyjnie, żadna kwestia nie mogła zostać pominięta. Czasami lubiłam być szczegółowa, lubiłam mieć wszystko pod kontrolą.
- Dziękuję za uwagę. Do zobaczenia – usłyszałam ostatnie słowa wykładowcy i wyleciałam z sali poprawiając przy tym grzywkę, którą i tak zaraz padła łupem wiatru. Zbiegłam po kilku schodach i rozejrzałam się wypatrując dwumetrowego bruneta.
- A kuku – usłyszałam jego głos zza moich pleców, kiedy moje oczy zostały zasłonięte przez jego wielkie dłonie. Odwróciłam się w jego stronę i ujrzałam jego roześmianą twarz. - Proszę, to dla ciebie – dodał wręczając mi mały bukiecik różowych goździków.
- Kochany jesteś - ucałowałam jego policzek w ramach podziękowania.
- Wiem – uśmiechnął się szeroko i pociągnął za sobą.
Całą drogę przemilczeliśmy, co chwilę posyłając sobie wesołe uśmiechy. Jak na niego, takie zachowanie było bardzo niepokojące.
- Co się stało? - spytałam odwracając się w jego stronę.
- Nic. Co się miało niby stać? - odpowiedział z szerokim uśmiechem, starając się wyjść na wyluzowanego, ale mojej uwadze nie uszło nerwowe zaciskanie dłoni na kierownicy.

- Liczyłam że to właśnie ty mi o tym powiesz - odparłam wbijając wzrok przed siebie.
- Z moimi plecami jest gorzej niż się wszyscy spodziewaliśmy - powiedział.
- Chcesz o tym rozmawiać?
- Nie - powiedział cicho. - Chodź - podał mi rękę, gdy otworzył moje drzwi.
- Och, ależ z ciebie dżentelmen - zatrzepotałam rzęsami.
- To chyba nic nowego - prychnął, a ja zachichotałam. - Lubię jak się śmiejesz - pocałował mnie w czubek głowy.

- Bartek, czy ty się dobrze czujesz? - zapytałam na schodach. Złapałam go za ramiona, zmuszając tym samym do zatrzymania się na chwilę. Zmierzyłam go uważnym spojrzeniem i ponowiłam swoje pytanie. - Dobrze się czujesz?
- Wszystko jest OK - uspakajał mnie. - Powiesz mi co masz zamiar zrobić z moim mieszkaniem?
- Nie powiem, to ma być niespodzianka! Jak spędzimy dzień oprócz objadania się kalorycznymi lodami?
- Nie powiem, to ma być niespodzianka – przedrzeźniał mnie. Znałam mojego chłopaka na tyle dobrze że lista zadań na dzisiejsze popołudnie na pewno zawierała seks i jedzenie. Ale co jeszcze na niej było? Chyba że te dwie czynności, szczególnie pierwsza będą zbyt czasochłonne. Zdecydowanie nie miałam nic przeciwko temu.
- Jesteś dzisiaj strasznie cicho – przerwał moje fantazjowanie.
- Ee.. Zamyśliłam się – dodałam odwracając głowę w drugą stronę, by nie mógł dostrzec rumieńców, wykwitających na moich policzkach.
- A więc nasze popołudnie będzie bardzo romantyczne – zaczął uwodzicielsko. - Najpierw zjemy pizze, następnie obejrzymy mecz mojej drużyny – mój zapał i podniecenie na myśl o dzisiejszym dniu stopniowo się ulotniły – później będę miał dla ciebie bardzo ważne zadanie – rzucił mi takie spojrzenie, które rozpalało od środka – zszyjesz mi skarpetkę? - patrzyłam w niego trochę oniemiała.
- Czy ty właśnie zapytałeś się mnie czy zszyję ci skarpetkę? - zapytałam zdziwiona.
- Chyba tak. Tak. O to właśnie się ciebie zapytałem – odparł lekko skonsternowany. - Mariola? - zapytał gdy upłynęła minuta ciszy. Ja nie mogąc już wytrzymać dałam upust emocjom, które tłumiły się we mnie. Zaczęłam się głośno, dość psychicznie śmiać.
- Hahaha. Myślałam że zaproponujesz mi jakąś pyszną obiado-kolację albo że w ogóle obejdziemy się bez jedzenia, a cały pozostały nam czas przeznaczymy na romantyczny, ale perwersyjny seks. Hahaha.
- Wiesz, jeszcze nie doszedłem do punktu kulminacyjnego dzisiejszego wieczoru – posłał mi uśmiech zarezerwowany tylko dla mnie.
- Oh – uciszyłam się. - Zrobię to.
- Co zrobisz? - spytał nieco zbity z pantałyku.
- No, zszyję ci skarpetę – odpowiedziałam bardzo szlachetnie.
- Świetnie! - odchrząknął – A więc, kiedy będziesz zszywać mi skarpetę..


~*~

Patrzyłam w niego jak zahipnotyzowana, kiedy on krzątał się po salonie w samych, dość obcisłych bokserkach.
- Cholera - zaklęłam pod nosem, zwracając tym na siebie uwagę pół nagiego mężczyzny. Przyłożyłam opuszek palca wskazującego do ust, w których po chwili poczułam metaliczny posmak.
- Co się stało? - zapytał z troską w głosie.
- Ukłułam się. Chyba już skończone - oznajmiłam przyglądając się skarpecie.
- Znakomicie - odparł, powoli zbliżając się do mnie. - Dziękuję - cmoknął mnie w usta. - To teraz pora aby coś zjeść.
Usiedliśmy na przeciwko siebie przy małym stoliku, zastawionym nieziemsko pachnącym spaghetti oraz lampkami z winem. Bartek nałożył posiłek na talerze i wzniósł kieliszek wypełniony czerwoną cieczą.
- Wypijmy za dzisiejszy wieczór, oby był wyjątkowy - powiedział, a ja uśmiechnęłam się do niego jak najładniej potrafiłam i gdy nasze kieliszki zderzyły się wydając charakterystyczne brzdąknięcie, upiłam spory łyk czerwonego wina. - Półwytrawne, to które lubisz.
- Mhm - przytaknęłam, nawijając makaron na widelec. - Wiesz, ciągle się zastanawiam jak to było możliwe, że byliśmy tak blisko siebie, a jednak tak daleko. I dopiero teraz kiedy jesteśmy dosłownie daleko od siebie, jesteśmy tak blisko. Paranoja jakaś.
- Sam nie raz o tym myślałem. Ale już dajmy spokój tym wywodom, chciałbym zjeść już deser, a dobrze wiesz że cierpliwość nie jest moją mocną stroną - powiedział odsuwając swoje krzesło od stolika.
- Hm, a co będzie na deser?
- Przygotowałem coś specjalnego - uśmiechnął się do mnie zalotnie, po czym z gracją wstał ze swojego krzesła. Powolnym krokiem przeszedł wokół stołu i stanął za mną. - Spodoba ci się - powiedział pochylając się nade mną. Owionął mnie zapach jego perfum, które kupiłam mu na walentynki (oczywiście wtedy jeszcze nie byliśmy parą, ale kupowałyśmy mu z Kingą prezenty żeby nie czuł się taki samotny). W kolejnej sekundzie moje nogi zostały oderwane od parkietu i byłam niesiona przez Bartosza w stronę sypialni.
- Ej, jeszcze nie zjadłam, puszczaj mnie - protestowałam.
- Chcę dostać swój deser - powiedział zaborczym głosem. Jednym, lekkim kopniakiem otworzył białe drzwi, za którymi kryło się duże łóżko, na którym po chwili leżałam. Wszedł na nie, pochylając się nade mną. - Chyba nie masz nic przeciwko że to ty będziesz moim deserem? - uśmiechnął się lekko z błyskiem w oku. Zanim zdążyłam odpowiedzieć przywarł do mnie swoimi ciepłymi wargami i zaczął zachłannie całować. Przewróciliśmy się na odwrót, tak że to ja leżałam na nim i korzystając z tej sposobności zaczęłam się z nim droczyć. Zakończyłam pocałunek i odsunęłam się na bezpieczną odległość od jego ust.
- Teraz ja chciałabym dostać swój deser - powiedziałam starając się aby ton mojego głosu był uwodzicielski. Bartek patrzył na mnie intensywnie, a na udzie poczułam jego twardniejący członek. Wyswobodziłam się z jego uścisku i podniosłam na rękach, delikatnie dociskając uda do jego krocza. Dłońmi przejechałam po jego tułowiu, zatrzymując się przy rozporku; słyszałam jego przyśpieszony oddech i widziałam jak jego ciało reaguje na mój dotyk. Powoli zaczęłam rozpinać zamek jego spodni, wciąż patrząc mu w oczy. Kiedy już uwolniłam jego męskość, pochyliłam się nad nim tak, aby otrzeć się o spore wybrzuszenie. Dotarłam ustami do jego ust i złożyłam na nich słodki, delikatny pocałunek. Bartek już powoli nabierając tempa był niemile zaskoczony kiedy bez żadnych ostrzeżeń wstałam z niego i położyłam swoje stopy na podłodze.
- Lody są w zamrażalce, tak? - zapytałam z niewinnym uśmiechem podchodząc do otwartych na oścież drzwi.
- C-co? - wydukał ewidentnie nie zaspokojony.
- Ty dostałeś już wystarczająco dużo, teraz ja chciałabym dostać swoją porcję. Zrobiło się trochę gorąco, nie sądzisz? - spytałam, lekko przygryzając wargę i rozpięłam parę guzików koszuli. Bartek patrzył na mnie, jak ktoś kto nie jadł od długiego czasu na kawałek soczystego mięsa. Odwróciłam się na pięcie i podbiegłam do zamrażalki, z której wyciągnęłam duże opakowanie lodów truskawkowo-śmietankowych. Wzięłam ze sobą łyżeczkę i weszłam z powrotem do sypialni gdzie zastałam nagiego Bartka wyciągniętego na łóżku, z rękami za głową. Taktyka: pokonaj wroga jego własną bronią. Nie powiem że nogi się pode mną nie ugięły, ale zadecydowałam że nie poddam się mu tak szybko. Usiadłam obok niego po turecku i otworzyłam opakowanie z lodami.
- Mogę skorzystać z twojego laptopa? - zapytałam patrząc mu prosto w oczy, za wszelką cenę skupiając na nich swój wzrok.
- Oczywiście - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
- Dzięki - wymamrotałam pod nosem sięgając po Mac'a leżącego na szafce nocnej. Wpakowałam pierwszą łyżkę lodów do buzi i kątem oka zauważyłam że Bartek dalej nie spuszcza ze mnie wzroku. - No co? - spytałam trochę niewyraźnie.
- Nie, nic. Dasz mi trochę? - zapytał robiąc maślane oczy. Nabrałam kolejną porcję lodów na łyżkę i uniosłam ją w stronę Bartka.
- Ups, przepraszam - powiedziałam kiedy lody spadły na jego klatkę piersiową - zaraz posprzątam - dodałam z nutką obietnicy. Odłożyłam laptopa z powrotem na szafkę i odwróciłam się w stronę Bartka. Przełożyłam jedną nogę przez jego tułów i usiadłam na jego ciepłym brzuchu. Schyliłam się i zlizałam część lodów, którymi go wybrudziłam. - Truskawkowe, nasze ulubione - dodałam rozkoszując się ich smakiem. Bartek, już widocznie nakręcony i podniecony, nie wytrzymał i szybko ściągnął ze mnie koszulę, następnie stanik i przyciągnął mnie do siebie.

- Tak się nie będziemy bawić - powiedział i po raz kolejny wpił się w moje usta, a dłonie zacisnął na moich piersiach. Jęknęłam cicho. - To chyba nie będzie ci potrzebne - wypowiedział pomiędzy pocałunkami i uśmiechnął się lubieżnie, po czym swoimi zręcznymi palcami zaczął rozpinać mój rozporek.
~*~

- To chyba był nasz najlepszy raz, co nie? - spytał zmęczonym, lecz szczęśliwym głosem Bartek.
- No nie wiem, jak dla mnie to tak na 4+ - powiedziałam obojętnym tonem.
- Co? No proszę cię - obruszył się i przesunął głowę, tak aby była twarzą w twarz z moją.
- Haha, żartuję - cmoknęłam go w nos. - Dziękuję - wtuliłam się w niego jeszcze bardziej, a on objął mnie jeszcze mocniej i pocałował w czubek głowy.
- Kocham Cię.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam szczęśliwa i napawałam się później tą chwilą błogości, którą po paru minutach zakłócił Bartek.
- Mariola?
- Hm?
- Nie uważasz, że powinniśmy zrobić kolejny krok do przodu w naszym związku?
- Co masz na myśli? - spytałam zaskoczona, poruszaniem takiego tematu przez Bartka, który zazwyczaj unikał odpowiedzialnych rozmów.
- No nie wiem, może powinniśmy - zawahał się czy wypowiedzieć kolejne słowa.
- Zaręczyć się? - dokończyłam za niego.
- No wiesz, bo w sumie - zaczął, ale chyba sam nie wiedział do końca co chce powiedzieć.
- Bartek, wydaję mi się że to chyba jeszcze trochę za wcześnie na taką decyzję. Nie chodzi mi o to żebym nie chciała, bo chcę być z tobą, mieć wspólne plany, marzenia, przyszłość. Ale powinniśmy jeszcze z tym trochę poczekać.
- Tak, masz rację. Przepraszam, wiesz zazwyczaj mówię, a później myślę. Ale bardzo się cieszę że mam u ciebie jakieś szanse - powiedział wesołym tonem i jeszcze raz pocałował mnie w głowę.
- I vice versa - uśmiechnęłam się sama do siebie. - Chodźmy już spać.
- Dobranoc żono - powiedział wesołym tonem i przestawił nas tak, że leżeliśmy na łyżeczki. - Słodkich snów - dodał już nie do końca przytomnie. Lecz słodkim snem chyba nie można nazwać pokrwawionych panien młodych ze sztyletami zamiast bukietów.

Perspektywa Kingi.

Poczułam owiewający mnie chłód, który był powodem obudzenia się moich zmysłów. Przeciągnęłam się na białej pościeli i podniosłam na łokciach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu analizując każdy centymetr kwadratowy. Przez uchylone okno do pokoju wpadało zimne powietrze, które powodowało gęsią skórkę na moim ciele. Okryłam się bawełnianym szlafrokiem i leniwie wyszłam z pustego łóżka. Włączyłam czajnik z wodą i udałam się do łazienki, otworzyłam powoli drzwi i boso weszłam do kafelkowego pomieszczenia, w którym zastałam kąpiącego się Winiarskiego.
- Przepraszam – bąknęłam szybko odwracając się plecami i wyszłam z łazienki. - Nie umiesz zamykać drzwi? - spytałam ironicznie stojąc na korytarzu.
- A ty nie umiesz pukać?
- Skąd miałam wiedzieć że jeszcze tutaj będziesz! To jest moje mieszkanie, nie muszę pukać – odpowiedziałam i podreptałam zaparzyć sobie kawę. Spojrzałam na wiszący nad szafką zegar ścienny i niemal się zakrztusiłam. - Dlaczego mnie nie obudziłeś? - spytałam mijając Michała w drzwiach. Trzaskając drzwiami zamknęłam się w łazience, aby wykonać poranną toaletę. Po 20 minutach stałam w kuchni umyta, umalowana i ubrana, a Michał w tym czasie szykował śniadanie.
- Ja nie jem, bo się jeszcze bardziej spóźnię. Smacznego – cmoknęłam go przelotnie w policzek, zabierając zielone jabłko z blatu.
- Hej, poczekaj – złapał mnie za nadgarstki odwracając w swoją stronę. - Podrzucę cię, więc się nie spóźnisz. Spokojnie.
- A twój trening? Przecież nie możesz jechać specjalnie 50 kilometrów w tą i z powrotem żeby mnie tylko zawieźć na zajęcia.
- Jestem zwolniony z pierwszego trening, bo muszę załatwić formalności w siedzibie dziennika łódzkiego, nie myśl że jadę tam specjalnie dla ciebie – wystawił mi język.
- Ostatnio się mało przykładasz do pracy – wypomniałam mu. - Obniżą ci pensję, albo się powiększysz, o w tym miejscu – dźgnęłam go w brzuch.
- Ej, ty mi nie wypominaj centymetrów, tylko pilnuj siebie – obruszył się.
- Sugerujesz że jestem za gruba? - spytałam unosząc jedną brew do góry.
- Nie! Przecież nie powiedziałem nic takiego. Jest nawet odwrotnie – bronił się.
- Jestem za chuda? To może teraz codziennie będę wpierdalać kilogramami same puste kalorie  żebym mieściła się w twoich urojonych wytycznych co do figury, co?! - wkurzona odwróciłam się na pięcie wchodząc do swojej sypialni.
- Kinga, spokojnie, przecież nie miałem nic złego na myśli. Czemu się tak bulwersujesz, okres masz? Chodź na śniadanie – wołał mnie z kuchni.
- Straciłam apetyt – warknęłam pakując notatki do torby. Jak inaczej dostać się niespóźnionym na uniwersytet bez Michała? Przez dobre 5 minut rozgryzałam tą łamigłówkę, lecz w końcu udało mi się ją rozwikłać. Jak to dobrze mieć znajomości wśród młodszych roczników.
„ Heej. Nie pojechałaś jeszcze? Zaspałam i nie zdążyłam na autobus. „
„ Siemka. Właśnie wsiadłam do samochodu. Podrzucić starszą koleżankę? :)”
„ Tak! Mega wielka szarlotka dla Ciebie. Ratujesz mnie. <3”
„ Skoro tak to będę za 5 minut. ”
O, tak. Nana, brązowooka blondynka o wzroście metr siedemdziesiąt pięć, jak zwykle w takich sytuacjach, przetransportuje moje cztery litery na Aleje Kościuszki. Zebrałam się do kupy i wyszłam pewnym krokiem z pokoju.
- Nie musisz mnie zawozić, jak widzisz radzę sobie. Klucze prześlij pocztą – powiedziałam nie patrząc na niego i zamknęłam za sobą drzwi, które chwilę później się otworzyły.
- Czekaj – dogonił mnie na schodach.
- Co? - cisnęłam w niego morderczym spojrzeniem. Nic nie odpowiedział. - Bulwersuję się bo mogę i nie, nie mam okresu – odpowiedziałam na jego wcześniejsze pytania. - A teraz muszę iść, bo nie chcę mieć kolejnej bury tego ranka.
- Hej, jestem po twojej stronie. Nie wyżywaj się na mnie – uniósł ręce do góry. Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy. 1, 2, 3.
- Przepraszam – powiedziałam łagodnie. - Nie chciałam być nie miła.
- Okej, okej. Rozumiem – powiedział. - Może nie idź dziś na uczelnie, ja załatwię tylko parę spraw i posiedzimy razem? Bo z takimi humorkami mogłabyś zabić pół miasta – zaśmiał się cierpko.
- Czy Pan, właśnie zaproponował mi wagary? - spytałam marszcząc brwi. - Nieładnie, nieładnie. Dobra, lecę bo Nana na mnie czeka. Pa – dałam mu całusa i zbiegłam po schodach do wyjścia. W o niebo lepszym nastroju wsiadłam do srebrnego samochodu, którym dostałam się na uczelnie.


~*~
Natychmiast podniosłam głowę do góry, wyrywając się tym samym z płytkiego snu. W pokoju rozbrzmiewały melodyjne słowa piosenki Birdy, sygnalizując połączenie przychodzące na Skype. Nieobecnym wzrokiem patrząc na ekran laptopa kliknęłam zieloną słuchawkę.
- Halo? - patrzyłam na powoli wyostrzający się obraz osoby z którą właśnie rozmawiałam.
- Heej młoda - uśmiechnął się szeroko, ale po chwili jego mina uległa gwałtownej zmianie. - Czy ty przed chwilą zostałaś spoliczkowana? - zapytał z troską w głosie.
- Przemek! - uradowałam się gdy zobaczyłam jego twarz na ekranie. Nie widziałam go chyba od wieków! - Zarosłeś! - upomniałam go uśmiechając się szeroko. - Spałam - usprawiedliwiłam mój czerwony policzek, na którym odbił się blat biurka.
- Wszystko jasne. Wiesz że Etiopczycy wynaleźli coś takiego jak kawa pięć wieków temu? - zaśmiał się.
- No dobra, dobra. Raz mi się mogło zdarzyć, a nie jak tobie regularnie - odgryzłam się. - Co chcesz? - na pewno nie dzwoni do mnie aby sobie poplotkować, musi mieć w tym jakiś interes.
- Jak zwykle jesteś bezbłędna, panno Holmes. Mam problem.
- Co tym razem nawyrabiałeś? - spytałam o 2 lata starszego brata.
- No bo ostatnio nie układa nam się z Majką. Ciągle jakieś kłótnie, wyrzuty, w łóżku od jakiegoś czasu też nie jest kolorowo. Ostatnio zabrała dzieciaki i przenocowała się u swojej matki, bo się posprzeczaliśmy - powiedział posępnie.
- K-O-M-P-R-O-M-I-S - przeliterowałam. - Musicie go wspólnie znaleźć i go osiągnąć. O co tym razem wam poszło?
- To już nie chodzi nawet o to. Ostatnio potrafimy się nawet pożreć o jakieś niedopatrzenia w zakupach, rozbicie szklanki. Mówię ci jakaś masakra.. - zasłonił ręką twarz.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - spytałam coraz bardziej zaintrygowana.
- Nie wiem - spojrzał na mnie zagubionym wzrokiem, przez co wyglądał jak mały bezbronny chłopiec. - Myślałem żeby zabrać ją na weekend do jakiegoś spa czy coś, na nic więcej nie mam czasu. Dobija mnie kompletnie ciągłe wymienianie się złośliwościami.
- Czekaj, czekaj - przejrzałam go na wylot. - Chcesz mi podrzucić dzieciaki na weekend, aby siedziały mi na głowie, a ty w tym czasie będziesz mógł spokojnie przelecieć swoją żonę, pić darmowe drinki i relaksować się w SPA? - powiedziałam mrużąc oczy. - Dobra.
- Serio? - spojrzał na mnie zdziwiony. - Poszło łatwiej, niż myślałem. Kocham cię siostra - pocałował kamerkę internetową, przez co zamazał trochę obraz.
- Nie ma sprawy. Trochę je ostatnio zaniedbywałam - podrapałam się po głowie. - Jak oni mieli na imię? Wiktoria i Patryk? - mówiłam zachowując poważny ton głosu.
- Nie zgrywaj się już - uradowany machnął ręką w moją stronę. - Co u ciebie?
- Nuda, uczę się - skrzywiłam się na wypowiadane słowa. - Ale jest dobrze. Mariola i Bartek są w końcu razem!
- Nie gadaj! Myślałem że tak się będą schodzić do 90 - zaśmiał się. - Nie no i tak szybko poszło jak na nich. Tęsknimy tu wszyscy za tobą. Nie mam się z kim upijać, bo wszyscy moi koledzy są już po ślubie i są z nich straszni pantoflarze - prychnął.
- No tak, a ty to wolny ptak, z pokiereszowanym małżeństwem - pokazałam kciuk w górę. - Dobrze że masz swoje własne zdanie i tak dalej, ale jak już mówiłam. Kompromis. Trzymaj się tego. I nie martw się tak, przyjadę niedługo w odwiedziny to się najebiemy w cztery dupy.
- Jak ty mówisz, dziecko?! - złapał się za głowę i wyglądał niczym postać z Krzyku.
- Przepraszam - przewróciłam oczami. - Kończę, bracie. Kiedy planujesz ten wyjazd?
- Za tydzień? Tak, za tydzień będzie idealnie. Dasz radę?
- Pewnie! To do zobaczenia. Ucałuj dzieciaki i Maję. Paa - pomachałam do kamerki i zakończyłam rozmowę. Spojrzałam na zegarek. 19.30. Spałam około 2 godziny, ale nadal nie czułam się wypoczęta. Dzisiejsze wykłady były wyjątkowo nudne. Mogłam rano posłuchać Michała. Zdecydowanie to byłaby lepsza opcja spędzenia dzisiejszego dnia. Kiedy już byłam w takim rozmownym nastroju, postanowiłam zadzwonić do mamy.
- Halo?
- Mama? - spytałam cicho.
- Och, skarbie! - wychrypiała. Nie poznałam w ogóle jej głosu. Był taki słaby i cichy.- Bardzo się cieszę że do mnie dzwonisz.
- Jak się czujesz? - zapytałam, ignorując powstałą gulę w moim gardle.
- Generalnie to dobrze. Zależy, które zdrowie masz na myśli - widziałam jej smutny uśmiech, kiedy wypowiedziała te słowa. Z trudem powstrzymywałam drżący głos.
- Twoje mamo. Jesteś w domu? - zapytałam przysiadając na kanapie.
- W szpitalu. Za dwa dni mam pierwszą chemię.
- Mamo - wyszeptałam, dając wolną rękę trzem łzom, które spływały już po moich policzkach. - Powinnam być teraz z tobą, a nie 200 kilometrów od ciebie.
- Jesteś ze mną, Kinia. Może nie cieleśnie, ale na pewno mentalnie. Po za tym, mam cię zawsze przy sobie w sercu - powiedziała słabym głosem, a moja tama, którą za wszelką cenę chciałam utrzymać, pękła w drobny mak dając łzom zielone światło. - Nie płacz, skarbie. Przecież jeszcze nie umarłam.
- I nie umrzesz, mamuś - wypowiedziałam dobitnie każde słowo.
- Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy, że wy wszyscy w to wierzycie. Kocham Cię.
- Ja ciebie też mamo - powiedziałam opadając plecami na kanapę.
- Muszę już kończyć, przyszła pielęgniarka. Pa skarbie - powiedziała i rozłączyła się.
- Pa - powiedziałam bezgłośnie, wgapiając się w biały sufit. Chwilę ciszy przerwał dzwonek do drzwi. Przechodząc obok lustra poprawiłam szybko włosy i wytarłam łzy o rękaw bluzy. Po drugiej stronie drzwi zastałam listonosza.
- Pani Kinga Malinowska? - spytał spoglądając na małą paczuszkę.
- Tak - odparłam, jeszcze nie do końca pozbierana po rozmowie z mamą. Strasznie przeżywałam jej chorobę, no ale kto by nie przeżywał poważnej choroby kogoś bliskiego?
- To dla pani, proszę tutaj pokwitować - podsunął mi papier na podkładce, na którym złożyłam mój podpis i odebrałam przesyłkę. Otworzyłam szybko małą tekturową paczuszkę, w której znajdowała się czarna szkatułka na biżuterię. Otworzyłam ją i moim oczom ukazały się małe kolczyki perełki oraz moje klucze od domu wraz z karteczką.
Przepraszam.
Nie bądź już wściekła jak osa.
Klucze tak jak chciałaś.
Michał.
Czytając karteczkę po raz drugi, co chwilę zerkałam na pudełeczko i klucze po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem, który po chwili przerodził się w szloch. Jeśli ktoś by mnie w tamtym momencie widział, zdecydowanie nie uznałby mnie za osobę zrównoważoną psychicznie.
Zachowałam paskudnie, a
on mnie jeszcze przepraszał. Pośpiesznie ubrałam moje ulubione dresy oraz buty do biegania i puściłam się szybkim biegiem po uliczkach Bełchatowa nie mając celu swojej wyprawy. Krążyłam w kółko po osiedlach, zatrzymując się czasami aby zaczerpnąć życiodajnego tlenu. Bieganie to było to czego w tamtej chwili potrzebowałam najbardziej. Dzięki niemu mogłam choć na chwilę uciec i zatracić się w walce o oddech po przebiegnięciu dużego dystansu. Biegając tak po mieście zatrzymałam się pod bladożółtym budynkiem. Wstukałam znany mi już kod i wbiegłam po schodach na górę, gdzie zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi.
- Kinga, a co ty tutaj robisz o tej porze? - zapytał Misiek, stojąc przede mną w piżamie.
- Michał, tak bardzo mi głupio za dzisiejszy ranek. Na prawdę, strasznie cię przepraszam za moje zachowanie. I nie mogę tego przyjąć, Michał. Ja nie potrzebuję twoich prezentów, uwierz mi. To jest śliczne, ale nie, nie mogę tego zatrzymać - powiedziałam podając mu szkatułkę z kolczykami.
- Ale to jest zwykły prezent, Kinga. Po prostu. Od kiedy nie można dawać innym prezentów? Stać mnie na niego, nie martw się - uśmiechnął się lekko.
- Nie wątpię, ale wybacz mi, nie mogę tego przyjąć. Te piękne i zapewne cholernie drogie kolczyki nie są mi potrzebne do szczęścia. Przepraszam cię za wszystko - powiedziałam bezceremonialnie przylegając swoim spoconym ciałem do niego i przytulając go mocno. Chwilę później wyplątana już z objęć rzuciłam mu jeszcze jedno spojrzenie zza pleców. - Dobranoc - pożegnałam się i zbiegłam po schodach, wracając do swojego wieczornego biegu. Ze zdecydowanie mniejszym brzemieniem.


PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY. PRZEPRASZAMY.
Tutaj, w tym właśnie miejscu powinnyśmy wygłosić jakąś litanię przeprosin skierowaną do każdej z was osobna, prosić o wasze wybaczenie i odrobinę litości. Wiemy że zasłużyłyśmy na porządnego kopniaka, no dobra, kilkadziesiąt takich za to co ostatnio wyprawiałyśmy i że zostawiłyśmy Was oraz tego bloga. Oczywiście przez czas naszej blogowej nieaktywności dość mozolnie starałyśmy się pisać dalsze dzieje Marioli i Kingi, lecz z marnym efektem. Dopiero po długiej rozmowie, która była dla nas jak kubeł zimnej wody, zrozumiałyśmy czego chcemy i jak mamy do tego dążyć. I tak oto jesteśmy. Bardzo dziękujemy za to Isi. <3
A co do samego bloga, to dzisiaj tak skromnie, jeśli chodzi o treść. Od następnego rozdziału akcja w końcu zacznie nabierać troszeczkę rozpędu. Mam nadzieję że was nie zawiedziemy i że ten rozdział jest w miarę znośny. Kolejny rozdział w weekend w następnym tygodniu. Jeszcze raz was bardzo przepraszamy i do zobaczenia. :*
Szczęśliwego 2014 roku! Życzymy wam wiele cierpliwości, miłości, szczęścia, determinacji, żadnych niepowodzeń, ani żadnych porażek, spełnienia marzeń, realizacji wyznaczonych celów, więcej wolnego, samych prawdziwych przyjaciół, szalonych chwil i aby nigdy wam niczego nie zabrakło. Udanego sportowo 2014 roku! :)
 

PS Niech spoczywajmy w pokoju. [*] Wybaczcie że was rozczarowałyśmy, ale nie umarłyśmy. :D