poniedziałek, 13 stycznia 2014

22. Kocha się za nic. Nie is­tnieje żaden powód do miłości.

We stood
Steady as the stars in the woods
So happy-hearted
And the warmth rang true inside these bones

~
Ben Howard

Perspektywa Marioli.
Oczy. Nos. Policzek. Uszy. Usta. Klatka piersiowa. Brzuch. Podbrzusze... Moje myśli krążyły w przerażającym tempie jak i w przerażającym kierunku. A wszystkie dotyczyły Bartka. To on był powodem mojego rozproszenia i nieumiejętności skupienia się na słowach fizjoterapeuty, z którym mieliśmy dzisiaj zajęcia. Odliczałam godziny, a w końcu minuty do spotkania z nim. Kiedy dostaliśmy błogosławieństwo pana Maurycego że możemy opuścić pokój, pożegnałam się ze znajomymi i pobiegłam do windy, która miała mnie przetransportować na piętro z odziałem onkologicznym, gdzie aktualnie znajdował się Bartek. Z okazji Mikołajek poproszono go o odwiedziny u chorych dzieci przebywających w szpitalu. Bez zawahania się zgodził. Co chwilę ktoś wsiadał lub wysiadał i winda zatrzymywała się na każdym piętrze i zaczęłam zastanawiać się czy nie byłoby szybciej schodami, ale wtedy przypomniałam sobie o wysokim obcasie moich butów i szybko porzuciłam ten pomysł. Kiedy winda zatrzymała się na właściwym piętrze wyszłam z niej z jakąś pielęgniarką ubraną w różowy uniform. Podążając za nią trafiłam na dziecięcą część oddziału. Rozglądałam się na prawo i lewo zerkając przez duże szyby do pokojów małych pacjentów w poszukiwaniu Bartka. Na ścianach porozwieszane były różne rysunki, obrazki wykonywane przez dzieci. Widać było, że wszyscy starają się utrzymać tam dobrą atmosferę i sprawić aby pacjenci czuli się dobrze. W końcu ujrzałam Bartka przez szybę w pokoju z białymi ścianami, na których nie było żadnych rysunków. Zaczęłam zastanawiać się czy pobyt chłopca, który się w nim znajdował dopiero się zaczął, czy szykował się już do opuszczenia szpitala. Przyglądałam się tej dwójce i widziałam jak Bartek z całych sił próbował go rozweselić, ale mały wciąż miał taką samą upartą i zadziorną minę jak wcześniej. Kiedy już myślałam że Bartek się podda i odwiedzi kolejne dzieci, szepnął czarnowłosemu coś na ucho, a ten od razu się ożywił i energicznie pokiwał głową. Zdziwiłam się taką nagłą zmianą i później zobaczyłam jak mój chłopak wyciągnął jakiegoś brązowego pluszaka zza kurtki, a chłopiec od razu, kiedy go od niego wziął przytulił do siebie z całej siły i wielki uśmiech zakwitł na jego twarzy. Przyglądałam się całemu zajściu jeszcze dłużej i z każdą chwilą uśmiech na mojej twarzy również się poszerzał. Kurek porozmawiał jeszcze z chłopczykiem i wyszedł na korytarz, dopiero kiedy zamknął za sobą drzwi do sali dostrzegł mnie. Uśmiechnął się i podszedł.
- Hej - pocałował mnie. - Długo już tu tak stoisz?

- Chwilę - uśmiechnęłam się. - Świetnie sobie z nim poradziłeś.
- Myślałem, że uda mi się go rozweselić w jakiś inny sposób, ale bez jego pluszka widocznie było to nie możliwe. Zgubił go kiedy poszedł na badania. - wyjaśnił. - Mogłabyś jeszcze poczekać? Muszę jeszcze zajrzeć do jednej sali.
- Jasne - dałam mu buziaka i usiadłam na ławce, na przeciwko okna aby mieć wgląd na to co się działo w sali, do której właśnie wszedł Bartek. ...

- Jak masz ochotę spędzić dzisiejsze popołudnie? - zapytał , przyciskając guzik przywołujący windę.
- Myślałam, że już coś zaplanowałeś - zerknęłam na niego.
- No wiesz, wolę improwizację - uśmiechnął się zalotnie. - Chcesz zrobić jakieś zakupy, czy wracamy prostu do pokoju?
- Chyba nic nie potrzebujemy - omiotłam w myślach nasze zaopatrzenie.
- To dobrze, mamy więcej czasu dla siebie - objął mnie ramieniem i przytulił do siebie.
- Lekarze powiedzieli ci już coś konkretnego? - zapytałam kiedy wsiadaliśmy do jego samochodu.
- Zakładają, że za tydzień prawdopodobnie wrócę już do Moskwy - odpowiedział zapalając silnik samochodu. - Wykonali świetną robotę, resztą ma już zająć się Dynamo.
- To dobrze - powiedziałam, choć nie byłam przekonana do swoich własnych słów, bo to oznaczało kolejną rozłąkę. Ale wiedziałam, że Bartek musi się rozwijać i realizować swoje marzenia i cele więc cieszyłam się razem z nim i wspierałam go. -
To teraz już z górki, za niedługo już będziesz błyszczeć na parkiecie. A i masz mi wysyłać linki do jakichś internetowych transmisji do waszych meczów, bo ja nigdy nie mogę żadnych znaleźć.
- Jesteś pewna że chcesz to oglądać?
- A dlaczego miałabym nie? - spojrzałam na niego z ukosa.
- Nie wiem, myślałem że masz ciekawsze zajęcia do robienia.
- Nie ma nic ważniejszego od oglądania meczów mojego ukochanego - uśmiechnęłam się do niego najsłodziej jak tylko potrafiłam.
- No dobra, dobra. Już się tak nie podlizuj - zatrzymał się na czerwonym. - Jesteś wspaniała - dał mi buziaka.
- Wiem - uśmiechnęłam się do niego. - Ty również. Z takimi genami nasze dzieci będą cudowne.
- Dzieci?
- No tak, dzieci. Kiedyś, w przyszłości. No chyba, że nie chcesz - dodałam szybko i zerknęłam na jego twarz badając jego reakcje.
- Nie, nie o to chodzi. Uwielbiam dzieci. Możemy mieć ich mnóstwo - dodał po chwili rozluźniony.
- Taa, szczególnie, że to ja będę z nimi zostawała, kiedy ty będziesz latał po świecie. Może bez przesady z tą ilością - przyglądałam mu się, coraz bardziej zadziwiona tym, że ostatnio bardzo często poruszaliśmy i dyskutowaliśmy na temat wspólnej przyszłości.
- Masz rację, przedyskutujemy to kiedyś, jak już będzie na to pora. Aha i zostaję na święta Bożego Narodzenia w Rosji, rodzice z Kubą przylecą do mnie.
- Aha.
- No i ee.. Twoi rodzice przylatują z moimi. I jeśli chcesz to też możesz wpaść - powiedział, a w jego głosie nie było słychać tej pewności siebie, która zawsze mu towarzyszyła. - To znaczy, nie możesz, tylko musisz wpaść. Ale ja cię do niczego nie zmuszam, tylko że.. Rozmawiałem z moimi i twoimi rodzicami i tak się umówiliśmy no i ten.. Przylatujesz razem z nimi i robimy wspólne święta w Moskwie.
- Aha. Ale.. Nie zrozum mnie źle, bo to bardzo miłe z twojej strony i bardzo się cieszę, że spędzimy razem ten czas, ale dlaczego moja rodzina ma tam przyjechać? Myślałam, że ty spędzasz święta ze swoją rodziną, a ja ze swoją.
- No bo tak stwierdziliśmy, że będzie weselej - odparł niezbyt przekonująco, ale postanowiłam, że nie będę już ciągnąć tego tematu. Kiedy zrozumiał, że ustąpiłam i nie mam zamiaru się już o nic wypytywać zaczął nowy temat.
- Widziałem przedwczoraj Kingę z jakimś blondynem, kiedy chodzili po galerii i się chyba nawet całowali. Czy ja o czymś nie wiem? - zapytał spoglądając na mnie podejrzliwie.
- Tak, jesteś trochę nie doinformowany. Ten blondyn to niejaki Thomas, francuski chirurg. Spotykają się, i z tego co mówisz to coraz częściej - odpowiedziałam z grymasem.
- Nie spodobał ci się?
- Nie, to nie o to chodzi. Jest naprawdę sympatyczny, miły, przystojny, inteligentny, będzie miał dobrze płatną pracę i pomaga ludziom, no ale sam rozumiesz.
- Michał, tak? Mariola, daj spokój, na prawdę. Ja rozumiem, że kochasz Kingę i chcesz dla niej jak najlepiej ale daj jej żyć, popełniać błędy i uczyć się na nich. Ja też ją kocham i co do tej sprawy mam takie samo zdanie jak Michał. Rozmawiałem z nim 2 dni temu, powiedział mi, że go do mnie wysłałaś po rozum ale no cóż, u mnie go nie znalazł bo oboje sądzimy tak samo. Więc proszę cię żebyś zrobiła to samo co my i się nie wtrącała, odpuść jej - powiedział, ale gdy zobaczył moją zaciętą minę tym razem on ustąpił. - Może pójdziemy dzisiaj do kina? Z tego co wiem to jest teraz jakiś dobry thriller.
- Jeśli chcesz to możemy iść - odpowiedziałam wpatrując się w drogę i dostrzegłam spadające płatki śniegu. - Cieszę się, że jedziemy na te krótkie wakacje po świętach. Już się nie mogę doczekać - uśmiechnęłam się przed siebie. - A ty nie miałeś z tym żadnych problemów w klubie? Bo to chyba bardzo dziwne i nietypowe, żeby robić sobie wolne w środku sezonu.
- O mnie się nie martw, jak podpisywałem umowę z Dynamem to już wtedy im oznajmiłem, że będę potrzebował wtedy tygodnia wolnego i nie wyrażali wtedy dezaprobaty.
- Kiedy się kontraktowałeś?
- No tak, bo wiesz. Miałem pewne plany.
- Plany?
- Tak, chyba każdy jakieś ma - uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. - Z tego co wiem to za jakieś 15 minut będzie ten film w kinie. Chętnie go zobaczę, jedziemy? Porozmawiamy później.
- Dobrze - przystałam na jego propozycję i 10 minut później kupowaliśmy już sobie bilety na film.

- A już myślałem, że obejdzie się bez rozdawania autografów i pozowania do zdjęć - powiedział zapinając pasy. - Podobał ci się film?
- Trzymał w napięciu i ogólnie dobrze był zrobiony, fajny był.
- Ze mną nie ma miejsca na nudę - uśmiechnął się szeroko.
- Oczywiście, szczególnie w te dni, kiedy wracasz po meczu i zasypiasz rozmawiając ze mną - udzielił mi się jego dobry humor.
- Poważnie? Teraz będziesz mi to wypominać. Ty kiedy nie uprawiasz seksu w jakiś dzień to później, kiedy śpisz, chrapiesz.
- Że co proszę? Ja nie chrapię!
- No przecież śpię obok ciebie to słyszę, bo zazwyczaj zasypiasz przede mną. A ja nie znoszę dźwięku chrapania, więc będziemy musieli coś z tym zrobić - położył mi rękę na udzie i zaczął nią jechać w górę.
- Nie denerwuj mnie. Kinga jakoś nigdy mi nic takiego nie mówiła, a to ona zazwyczaj siedziała po nocach, kiedy ja spałam. I połóż obie ręce na kierownicy.
-  Nie martw się, nie chrapiesz głośno, więc cie nie słyszała, albo jej to nie przeszkadzało, więc się nie uskarżała. Myślałem, że spodoba ci się moja propozycja
- A czy ja powiedziałam że mi się nie podoba?
- Czyli się zgadzasz?
- Tego też nie powiedziałam.
- Kobiety.. - skwitował. - Może jutro wrócimy razem do Bełka? Załatwię z Sokalem, żebyśmy następnego dnia się spotkali jakoś w południe. Co ty na to? - zaproponował zatrzymując się pod hotelem.
- Jasne, mam nadzieję, że moje mieszkanie jeszcze jest w całości.
- Ej, bo się mnie pytałaś ostatnio czy możesz coś zmienić w mieszkaniu, o co ci chodziło?
- Niespodzianka - uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym wyszłam z samochodu.
- Boję się co zastanę, jak tam wrócę.
- Chyba nie mam aż tak złego gustu, jakoś to będzie - nacisnęłam guzik przywołujący windę. Drzwi po chwili rozsunęły się i wysiadło z niej kilka osób, kiedy weszliśmy do środka, ponownie byliśmy zupełnie sami. Spojrzałam na Bartka. On też na mnie patrzył. - Zaraz będzie u siebie w pokoju - powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego. - Bartek, przestań się na mnie patrzeć jak..
- Jak? - przekrzywił głowę wyginając swoje wargi w uśmiechu.
- Jakbym była naga - patrzyłam na niego czekając na jakąś odpowiedź, ale on tylko uśmiechnął się szerzej i przygwoździł mnie do ściany namiętnie całując. Nagle winda zatrzymała się z łoskotem.
- Nacisnęłaś coś? - zapytał odrywając się ode mnie.
- Nie. Ty chyba też nie. Winda się zepsuła?
- Na to wygląda - dodał rozglądając się po jej wnętrzu. Następnie nacisnął kilka przycisków ale nic się nie zmieniło. - No to utknęliśmy. Zadzwonię do recepcji, gdzieś mam ich numer - powiedział wyciągając telefon.
- Witam, mówi Bartosz Kurek z pokoju numer 69, mam pewien problem no i cóż, sam się na pewno z nim nie uporam. Mógłbym liczyć na pomoc z obsługi? - zapytał grzecznie. - A więc tak, znajduję się pomiędzy 4 a 5 piętrem, zamknięty w windzie ze swoją dziewczyną. - czekał, słuchając osoby po drugiej stronie. - Dziękuję, czyli jak długo będziemy tutaj zamknięci? Dobrze, ale proszę się z tym w miarę możliwości jak najszybciej uporać - dodał rozłączając się.
- I co?
- Nic konkretnego nie powiedzieli, zadzwonią jeśli się czegoś dowiedzą. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli tutaj nocować, to zrujnowałoby nasze plany - uśmiechnął się do mnie.
- Tutaj też możemy porozmawiać - odparłam spokojnie z szerokim uśmiechem.
- No tak - powiedział siadając na podłodze na przeciwko mnie. Podążyłam w jego ślady i usiadłam opierając się o ścianę windy. - Masz jakieś pytania do mnie?
- Zawsze coś się znajdzie. Po pierwsze chciałabym wiedzieć skąd pomysł na wspólnie spędzone święta, i to w Moskwie.
- Już ci mówiłem, nasi rodzice stwierdzili, że tak będzie lepiej. Moja mama w ogóle zrobiła mi kazanie, że nie przedstawiłem jej mojej dziewczyny.
- Przecież zna mnie od 20 lat.
- No tak ale ona upierała się, ze zna cię jako Mariola, przyjaciółka Bartka, a nie jako Mariola, dziewczyna i wielka miłość Bartka -powiedział przewracając oczami, a ja zaśmiałam się.
- No skoro twoja mama tak nalega, to z przyjemnością ją poznam.
- Miło mi to słyszeć, tylko musisz na nią uważać, jest bardzo nieustępliwa, zawsze chce wszystko wiedzieć i uważa, że zawsze ma racje. Macie podobne charaktery.. Chyba muszę się porządnie zastanowić, czy chcę spędzić resztę życia z młodszą i ładniejszą wersją mojej mamusi - wyszczerzył się.
- Spadaj, ty wcale nie jesteś lepszy. Jeszcze wytłumacz mi proszę, skąd wiedziałeś 8 miesięcy temu, że pojedziemy razem na Hawaje? - bardzo ciekawiła mnie jego odpowiedź.
- No wiesz, wtedy chyba bardziej myślałem o bardziej przyjacielskim wypadzie z tobą i z Kingą, ale sytuacja się zmieniła i nie powiem żebym narzekał. Tak jest chyba nawet lepiej.
- Sugerujesz, że wakacje bez Kingi są zdecydowanie lepsze? - uniosłam brwi do góry rozbawiona.
- Nie zaszczycę odpowiedzią tego pytania - ciągle się uśmiechał. - Ale ja też bardzo się cieszę na ten krótki urlop. Tylko wciąż boję się o moją pozycje w drużynie i kiedy w końcu wrócę do gry. Strasznie długo się to ciągnie.. Nigdy nie myślałem, że spotka mnie coś takiego.
- Nie martw się, niedługo wszystko się w końcu ułoży. Musisz być dobrej myśli. No wiesz uprawianie sportu zawodowo niesie ze sobą ogromne ryzyko kontuzji i innych uszczerbków na zdrowiu. Po prostu trzeba przez to wszystko przejść i później wstać jeszcze silniejszym - dodawałam mu otuchy.
- Na pewno masz rację, ale to to wszystko nie jest takie łatwe. Kiedy jest się w cieniu, kiedy przytrafiają się takie właśnie rzeczy trudno jest uwierzyć, że to wszystko za chwilę minie, że za kilka chwil znowu pojawi się słońce.
- Bartek jesteś silny psychicznie i dasz radę, masz wokół siebie wspaniałych ludzi, na których zawsze możesz liczyć, którzy cię kochają i zawsze będą wspierać. Nie zapominaj o tym - uśmiechnęłam się pogodnie.
- Ty nawet nie wiesz jak ja cię bardzo kocham - powiedział nagle patrząc mi prosto w oczy. - Jestem ogromnym szczęściarzem, że cię mam przy sobie.
- Owszem, jesteś - potwierdziłam jego słowa z szerokim uśmiechem. Wstałam i usiadłam koło niego opierając głowę na jego ramieniu. - Bartek, ale nie boisz się?
- Hm? Czego? - zapytał opierając swoją głowę na mojej.
- No bo ty masz lęk wysokości, a my właśnie jesteśmy zamknięci w metalowej puszce nad kilkunastoma metrami od ziemi - momentalnie zesztywniał i podniósł głowę, która po chwili oparł o ścianę.
- A jeśli my spadniemy na dół, to co wtedy? - zaczął panikować i a ja zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle poruszyłam ten temat.
- Bartek, nic takiego się nie stanie, bez obaw.
- Ty nie rozumiesz! My możemy zginąć! A ja nawet nie sporządziłem testamentu. O nie, żeby tylko Kuba się nie dobrał do tego wszystkiego. Przecież on to wszystko roztrwoni w niecały rok. W ogóle o czym ja myślę! Ty umrzesz ze mną, nie możesz umrzeć -  jego oczy były wielkie jak spodki.
-n Bartek, przestań tak mówić! Słyszysz? Masz natychmiast przestać. Zaraz zadzwonią.. - w tym momencie rozległ się odgłos dzwonka telefonu Bartka - a nie mówiłam. Pewnie zaraz nas stąd wyciągną.
- Halo? - powiedział dalej wystraszonym głosem. - Tak? To dobrze, bardzo państwu dziękuję. Niezmiernie, ogromnie, wielce, nadzwyczaj, niesłychanie, niezwykle dziękuję - powiedział ciesząc się jak dziecko i rozłączył się. - Jesteśmy uratowani! - krzyknął, wziął mnie w objęcia i mocno pocałował. - Kocham cię.
Minęło 10 minut, a my w ciszy wciąż czekaliśmy w windzie, aż w końcu ktoś nas stamtąd wyciągnie.
- Mariola..? Nie wydaję ci się, że te ściany się coraz bardziej do nas przysuwają - wydyszał i dopiero wtedy zauważyłam że na jego czole pojawił się pot.
- Co ty Bartek? Masz jeszcze klaustrofobię? - jęknęłam.
- Ten sufit nas zaraz zmiażdży! Jak tu duszno! - powiedział głośno wciągając powietrze i wtedy coś szczęknęło i winda ruszyła w dół. - My spadamy, Mariola! Nie chcę umierać, jestem jeszcze za młody! Chciałem się z tobą ożenić i mieć dużo dzieci i mieszkać w jakiejś cichej, spokojnej wsi w ładnym, dużym domku z ogrodem i chciałem mieć psa. Nie mogę dzisiaj umrzeć! - gdy tak jęczał drzwi windy otworzyły się i spoglądało na nas kilkanaście osób. Wstałam z podłogi i wyszłam z windy uradowana, że to już koniec tej przygody. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Bartek dalej siedzi w windzie i patrzy nas wszystkich tam zgromadzonych. Wyglądał jak małe zagubione dziecko.
- Bartek, chodźmy - powiedziałam wyciągając w jego stronę dłoń. Wstał podszedł do mnie i złapał mnie za nią.
- Dziękujemy za pomoc - powiedział do ludzi i odeszliśmy w stronę schodów, którymi doszliśmy na 6 piętro.
Reszta wieczoru minęła nam bardzo sympatycznie. Przedrzeźniałam Bartka, naśladując jego krzyki z windy, a on sam śmiał się z tego w niebo głosy. Zmęczeni po całej tej aferze położyliśmy się wcześniej do łóżka i zanim poszliśmy spać opowiadaliśmy sobie o naszych marzeniach. Stwierdziłam, że Bartek jest niepoprawnym romantykiem. Kogoś takiego jak on, już chyba nie ma na świecie. W końcu zasnęłam, słuchając opowieści Bartka z dzieciństwa, o budowaniu domku na drzewie, który miał być niespodzianką dla mnie i dla Kingi. Zasnęła rozkoszując się myślą, że ten cudowny mężczyzna jest tylko mój i chce się ze mną ożenić,
mieć dużo dzieci, mieszkać w dużym domu z ogrodem w spokojnej okolicy i mieć psa. Tak, ja zdecydowanie także, podzielałam jego marzenia.


Perspektywa Kingi.
- A ty Kinga, jak spędzasz mikołajki? - zapytała się mnie Agnieszka, zerkając na mnie przez ramię.
- Nie mam planów - odpowiedziałam zamyślona.
- To chodź z nami na piwo - zaproponował Dawid, gdy naszą rozmowę przerwał dzwonek mojego telefonu.
- Przepraszam - bąknęłam do znajomych i odebrałam telefon. - Słucham.
- Hej. Nie przeszkadzam? - usłyszałam uradowany głos Michała.
- Cześć, pewnie że nie.
- Wpadniesz dzisiaj do mnie? - zapytał bezpośrednio. Po 3 sekundach obustronnej ciszy kontynuował. - Ee.. To znaczy, bo wiesz.. - jąkał się zakłopotany. - Mam dzisiaj trening do późna, a Oli dzisiaj przyjeżdża i nie chce żeby się nudził na hali, poza tym dzisiaj ma przyjść Mikołaj i potrzebuję twojej pomocy - wybrnął.
- Mikołaj? Jasne że ci pomogę - odpowiedziałam, zerkając na moich towarzyszy, którzy przysłuchiwali się mi.
- Świetnie, dziękuję. To ja ci już nie przeszkadzam.
- Nie przeszkadzasz, idę właśnie ze znajomymi na praktyki. To o której mam być?
- Przyjdź od razu jak skończysz, okej?
- Dobrze. To do zobaczenia, kochanie - odpowiedziałam z naciskiem na ostatnie słowo, ukradkiem spoglądając na Dawida.
- Kochanie? - zaśmiał się. - Czyżbym kolejny raz ratował cię z opresji?
- Powiedzmy. Kończę, pa - uśmiechnęłam się i rozłączyłam. - Przepraszam ale nie mogę iść - uśmiechnęłam się grzecznie do przyjaciół.
- Chłopak? Trudno, wybierzemy się następnym razem - powiedział Dawid lekko zawiedziony. Uśmiechnęłam się ponownie i przysłuchiwałam się ich dalszej rozmowie.
Podczas zajęć dostałam sms.a od mojego wybawcy:
" O której będziesz w Bełchatowie? Przyjadę po Ciebie na przystanek. Zimno dzisiaj jest. "
Szybko wystukałam odpowiedź:
" O 16, dzięki. "
- Kinga! Ile razy powtarzałem że nie wolno używać urządzeń elektronicznych podczas zajęć ze mną? - upomniał mnie doktor Karpiński.
- Przepraszam.. - powiedziałam cicho, czekając niecierpliwie na koniec zajęć. Podczas drogi powrotnej zastanawiałam się czy nie powinnam kupić jakiegoś drobnego upominku dla Oliwera i Michała, choć nie byłam pewna czy wystarczy mi czasu. Wjeżdżając na przystanek widziałam czekających Winiarskich.
- Kinga! - Oli puścił się biegiem w moją stronę, gdy tylko wysiadłam z autobusu. - Dlaczego nie masz czapki?! - mrużył wrogo oczy.
- Cześć brzdącu - przytuliłam go na powitanie. - Zapomniałam, no - uśmiechnęłam się do niego, po czym przywitałam się z jego ojcem. - Misiek, mam prośbę, moglibyśmy wracając zahaczyć o Echo? Muszę coś załatwić - wyjaśniłam wsiadając do jego samochodu.
- Dobrze.
- Oli i jak odwiedził cię już Mikołaj, bo byłeś grzeczny w tym roku, prawda? - spytałam go radośnie.
- Nie.. - powiedział smutnym głosem. - Mam nadzieję że o mnie nie zapomniał, bo baldzo się stalałem być grzeczny.
- Nie martw się, jeszcze przyjdzie - odpowiedziałam dodając mu trochę otuchy. - A do ciebie Michale dotarł już Mikołaj? - zapytałam patrząc na niego spod rzęs.
- Oczywiście że tak, byłem pierwszy na liście grzecznych osób - odpowiedział z nutką ironii. - Chyba nie zasłużyłem sobie w tym roku - dodał po chwili teatralnie pociągając nosem.
- Oj, nie martw się, jeszcze wszystko przed tobą - położyłam mu rękę na udzie - i Olim. O co prosiłeś w liście mały?
 - Poplosiłem o stelowany helikoptel i jeszcze oo.. Powiem ci później - dodał tajemniczo.
Po 20 minutach zakupów wróciłam do chłopaków,  którzy właśnie objadali się goframi.
- Kupiłaś wszystko co chciałaś?
- Tak, dzięki za fatygę - uśmiechnęłam się życzliwie i usiadłam na krześle na przeciwko Oliwera, który miał całą buzię brudną od dżemu i bitej śmietany.
- Nie ma sprawy. Chcesz trochę? - zapytał Misiek podtykając mi gofra do ust. Ugryzłam kęsa gofra, na którym było o wiele za dużo bitej śmietany.
- Dobry - odparłam oblizując wargi.
- Wyglądasz jak kot cioci Anastazji - zaśmiał się Oli, a Michał przyłączył się do niego.
- No co? - pytałam patrząc na nich jak na idiotów.
- Niee, nic - odpowiedzieli chórkiem.
- Z czego się tak śmiejecie? - dodałam już bardziej zirytowana.
- Z tego - Michał kciukiem zebrał bitą śmietany znad moich ust, po czym włożył go do ust. Czułam jak na mój policzek wypływał rumieniec.
- Dlaczego akurat kot cioci Anastazji? - spytałam lekko zmieszana.
- Bo ma długie wąsy - powiedział Oli wycierając nieporadnie buzie serwetką jeszcze bardziej wszystko brudząc, więc interwencja ojca była potrzebna.
- Chodźmy już, bo się spóźnię. - I po chwili kierowaliśmy się do jego Land Rovera stojącego na parkingu.
- Kim jest ciocia Anastazja? - spytałam już w drodze do mieszkania Michała.
- Lepiej nie pytaj - uciął Misiek, widocznie nie chcąc rozwijać tematu. Wyglądałam przez okno zastanawiając się kiedy podarować chłopakom prezenty mikołajkowe. Mariola zatrzymała się u Bartka i od kilku dni nie było jej w Bełchatowie. Nie kontaktowała się też ze mną przez ten czas, widocznie będąc zbyt zajętą Bartoszem.
- To ja tylko wezmę torbę i już pędzę na trening - powiedział Misiek otwierając nam drzwi wejściowe.
- Mam coś ugotować? Jesteś głodny Oliwer? - pytałam ściągając kurtkę.
- Makalon z selem - odpowiedział wbiegając do kuchni.
- Już się robi - uśmiechnęłam się do niego szeroko. - O której wracasz? - skierowałam się do Winiara.
- Nie wiem dokładnie, około dwudziestej, dwudziestej pierwszej. Wytrzymasz?
- Tata! - uraził się Oli.
- No dobrze, dobrze. To pa - dał nam po buziaku w policzek. - Wieczorem przyjdzie mikołaj, mam nadzieję że byłaś w tym roku grzeczna - szepnął mi do ucha, po czym pomachał nam jeszcze i wyszedł z mieszkania, a my z Oliwerem zajęliśmy się przyrządzaniem posiłku.
- Co chcesz dzisiaj robić? - spytałam siadając koło małego na krześle barowym.
- Może chodźmy na spacel albo polysujmy tlochę - proponował. - Albo nie! Mam lepszy pomysł! Chodź! - zeskoczył z krzesła i ciągnąc mnie za rękę prowadził do swojego pokoju. - Zaglajmy w kalty. W pokela! - oznajmił i zaczął szukać kart w jednej z szuflad szafki.
- Umiesz grać w pokera? - spytałam zdziwiona, siadając na łóżku.
- Nie do końca - zmartwił się. - To może zaglajmy w piotlusia - dodał podając mi karty z króla lwa. - Potasujesz?
- Jasne, to zagramy raz, a potem wracamy do kuchni i zjemy obiad - odpowiedziałam licząc ile zostało nam czasu do ugotowania się makaronu. Na początku grania musiałam intensywnie myśleć, aby przypomnieć sobie jakie gra miała zasady, ale okazała się bardzo prosta i już po chwili w naszych rękach zostały ostatnie karty. Oli przyglądał mi się czujnie z pokerową twarzą, ze spojrzeniem, które wydawało się móc przejrzeć mnie na wylot. Ale ja nie dając mu szansy na rozgryzienie mojej taktyki z beznamiętną miną podałam mu kartę z Pumbą.
- Wyglałem! - krzyknął po chwili uradowany dziko się przy tym ruszając, co jak mniemam było tańcem zwycięstwa. Zrobiłam smutną miną i zmrużyłam oczy.
- Chcę rewanżu - skrzyżowałam ręce na piersi, dalej obdarzając go tym samym złowrogim spojrzeniem. - Ale najpierw zjemy obiad, chodź - dodałam zanim zdążył coś powiedzieć i wyciągnęłam do niego rękę. Ochoczo podreptał za mną do kuchni i usiadł grzecznie przy stole.
- Ile chcesz makaronu? - spytałam odcedzając go.
- Mało.
- A sera?
- Dużo! - uśmiechał się szeroko i rozłożył sztućce na stole. - Nalejesz mi soku?
- Jasne - powiedziałam kładąc na stole talerze i kubki, które po chwili były napełnione sokiem pomarańczowym. Oliwer pochłaniał swoją porcję, niczym czarna dziura wsysająca wszystko co spotka na swojej drodze. - Bardzo głodny? - spytałam śmiejąc się, na co on pokiwał jedynie twierdząco głową, zajęty swoim talerzem.
- Pycha! Dziękuję - powiedział grzecznie odkładając swoje naczynia na blat.
- Nie ma za co - odpowiedziałam. - To jak? Rewanż? - spytałam pogodnie.
- Patrz! ŚNIEG! - podbiegł do okna i wpatrywał się na spadające płatki śniegu na dworze. - Możemy iść telaz na spacel? Może spotkamy Świętego Mikołaja! - uśmiechał się do mnie prosząco.
- Jak chcesz to możemy iść - wypowiadając te słowa dałam początek lawinie skierowanej w moją osobę, jaką był Oliwer Winiarski chcący zaprzytulać mnie na śmierć. - No już, już. Spokojnie młody - delikatnie go od siebie odsunęłam. - Biegnij się ubrać.
Po chwili Oli stał już przede mną.
- Idziemy? - spytał niecierpliwie i nim zdążyłam coś powiedzieć otwierał już drzwi wyjściowe.
- Hej, hej - podbiegłam do niego - nie tak szybko mój drogi. A gdzie czapka, szalik i rękawiczki? I na pewno nie wyjdziesz z rozsuniętą kurtką - upomniałam go biorąc z szafki wymienione wcześniej części garderoby i podałam mu je - ubieraj. Bez marudzenia - jęknął cicho i posłusznie się ubrał. - Teraz możemy iść - uśmiechnęłam się do niego, ale on ani nie drgnął na te słowa, lecz patrzył się na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. - No co?
- Ty też musisz założyć czapkę - upomniał mnie. - Weź tą fajną kololową taty - pokazał paluszkiem do góry na wiszącą półkę. Sięgnęłam po czapkę i przymierzyłam ją patrząc w lustro. - No to jesteśmy już gotowi, chodź - pociągnął mnie za sobą otwierając drzwi. - Ulepimy bałwana? - spytał przed wyjściem z budynku.
- Chyba nie ma jeszcze na tyle śniegu żeby lepić bałwana, ale jak już będzie to obiecuje ci że go ulepimy. Brr, zimno jest - wzdrygnęłam się, kiedy chłodne powietrze owionęło moją twarz.
- Chodź za mną! - krzyknął Oliwer wesoło podskakując. Ruszyłam szybszym krokiem, aby go dogonić, lecz moja droga nie trwała długo. Popisowo uderzyłam (4) literami w twardy oblodzony chodnik.
- Ał, mój tyłek - jęknęłam podpierając się dłońmi. Oli podbiegł do mnie śmiejąc się pod nosem.
- Za taki numel dostajesz ode mnie 6 na 10 punktów - klaskał dłońmi i podał mi swoją małą rączkę, chcąc pomóc mi wstać.
- Tylko tyle? Przecież to było świetne pod każdym względem! Widziałeś tą technikę? A z jaką gracją uderzyłam pupą o ziemie! Nie doceniasz mnie mały - powiedziałam posępnie
kręcąc głową. Po chwili poczułam jak kula śniegu rozbiła się na moim ramieniu, rozbryzgała się dookoła i wpadła za kołnierz mojej niebieskiej kurtki. - Ej, to było nie fair! - powiedziałam i strzepałam resztki śniegu z ramienia. Po chwili kolejny strzał padł w moje plecy. - Oli!
I wtedy rozpoczęła się prawdziwa batalia śnieżna. W powietrzu co chwilę latały śnieżne kulki, które od czasu do czasu rozbijały się o nasze ciała. Dołączyło się do nas kilkoro innych dzieci wraz z ich opiekunami, którzy również teraz spacerowali.
- Ja się poddaje - uniosłam ręce w górę w geście kapitulacji, po czym klapnęłam zmęczona na ławce. Taka zabawa była potwornie męcząca. Przyglądałam się śmiejącemu się Oliwerowi, który walczył o zdobycie kryjówki blondwłosej dziewczynki, której na odsiecz przybył jej tata. Oli zaczął się rozpaczliwie rozglądać i gdy odnalazł mnie wzrokiem machnął ręką, abym do niego przyszła. Bez chwili zawahania ruszyłam mu z pomocą, po drodze robiąc kulkę, która chwilę później trafiła w brzuch ojca dziewczynki. Choć to i tak nie załatwiło sprawy, gdy zza drzewa wyłoniła się prawdopodobnie jej matka i byliśmy już bez szans. Po stoczonej wojnie o bazę z rodziną blondynki niestety polegliśmy i z opuszczonymi głowami opuściliśmy plac bitwy.
- Wracamy już? - zapytałam poprawiając małemu szalik.
- Tak - odpowiedział i pobiegł przodem. Przed wejściem do budynku Oli zatrzymał się i jeszcze raz wymierzył we mnie celny strzał śnieżką.
- Mały, bo Mikołaj uzna że jesteś niegrzecznym chłopcem i do ciebie nie przyjdzie - te słowa dały już kres naszym dzisiejszym śnieżnym potyczkom i w spokoju udaliśmy się do mieszkania. - Hej, co się stało? - zapytałam, kiedy weszliśmy do środka. Oliwer miał spuszczoną głowę i co jakiś czas pociągał noskiem. Czy uznał moją małą groźbę za aż tak bardzo realną, że tak mocno się jej przeraził? Oby nie. Kucnęłam przed nim i podniosłam mu brodę lekko do góry, tak aby spojrzał mi w oczy. - Co się stało?
- Muszę ci coś powiedzieć. Tylko Mikołaj nie może tego usłyszeć - wyszeptał, a jego oczy przepełnione były strachem. Nie wiedziałam co się dzieje, więc wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do sypialni Michała, gdzie rozsiedliśmy się na jego niepościelonym łóżku.
- Tutaj Mikołaj na pewno nas nie usłyszy. Dlaczego jesteś taki smutny kochanie? - spytałam trzymając go za rączki.
- Bo on nie wie.
- Nie wie czego?
- Nie wie że jestem niegrzeczny – powiedział skonsternowany. - Ale to dobrze, że nie wie – dodał po chwili. - Mikołaj nigdy nie przynosi prezentów niegrzecznym chłopcom.
- Ale co ty opowiadasz skarbie? Jesteś najgrzeczniejszym chłopcem jakiego znam! - przekonywałam go.
- Ty też nie wiesz wszystkiego – powiedział przygnębiony. - Wie tylko pan Wąs. Do któlego kazała mi chodzić mamusia. Z któlym miałem lozmawiać. Któly miał mi pomóc – opowiadał. - Tobie chyba mogę powiedzieć. Ufam ci. I cię kocham. Na pewno mogę ci powiedzieć - zastanawiał się. - Mogę. Plawda? - zapytał przekrzywiając głowę w bok.



Hej. :) Przepraszamy za ten jednodniowy poślizg, ale miałyśmy okropnie zawalony weekend. (Na nic nie narzekamy:). A i ponownie reaktywujemy informowanych, ale o tym za tydzień; mamy w planach małą zmianę wizerunku bloga. A i w ogóle jeśli ktoś to czyta to komentujecie, bo to na prawdę motywuje, a po takiej przerwie potrzeba nam wiele motywacji. ;) Kolejny rozdział pojawi się już w piątek, a w sobotę podbijamy Rzeszów! Będzie któraś na meczu Resovii ze Skrą?
Pozdrawiamy, buziaki. :*

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. O jejuśku *.* Jak ja się uwielbiam tutaj rozmarzać. Kocham takiego marzyciela Kurka. Ale po przeczytaniu muszę się porządnie uszczypnąć, bo w rzeczywistości takiego romantyka, takiego ideała nie znajdę -.- Ale póki co jeszcze chwilę się po napawam ^^
      Mariola z Bartkiem znają się od tylu lat, że nawet gdyby teraz, zaraz mieli mieć dziecko nie byłoby problemem. Jednak wiem, wiem studia, rozłąka :P
      (nie wiem, czy każda osobno pisze frazy Kingi i Marioli czy wspólnie? Ale Wasze pomysły mnie rozbrajają :D )
      Popieram w 100% Mariolę i jej pomysł na życie przyjaciółki ^^ Wiem, nie można kimś kierować, ale ona wyraźnie pała miłością do Michała, to jakiegoś chirurga sobie znalazła -.- A Michał jak może dać jej wolna rękę? Fajnie być tym drugim? O ile można go tak nazwać.
      Mam nadzieję, że nie potwierdzą się moje czarne myśli, lecz obawiam się co takiego złego robi Oliwier z panem Wąsem! :O W takim momencie skończyć!
      Czekam niecierpliwie do piątku. Was będę szukać w tv tylko oznaczcie się jakoś żebym wiedziała, że to Wy! :D
      Jestem z Wami i będę zawsze! :*
      Ściskam! :* (chyba długo wyszło... przepraszam)

      Usuń
  2. Świetny rozdział ;) Co chodzi Oliwierowi po głowie? ;)
    Jak można zakonczyć w takim momencie? xd
    Pozdrawiam, Klaudia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe co ten Oliwier narozrabiał;) Oj ten Kuraś i ten Jego lęk wysokości. Nawet klaustofobi dostał;p Piszcie szybko kolejny;)
    Pozdrawiam;>

    OdpowiedzUsuń
  4. Oli co się stało?... Dziewczyny nie macie serca. Zakończyć w takim momencie?! Ja chcę szybko nowy :) Czekam na następny buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  5. ciekawe co oli jej powie....:) mam nadzieje ze michał zawalczy o kingę :)

    OdpowiedzUsuń